Rozdział VII: OSTATNIA WALKA MARGOT (5)

2 0 0
                                    

Kiedy noc zapadła na dobre, wykorzystała skalny nawis w ścianie wąwozu, żeby rozbić tam obozowisko – o ile rzuconą na piach derkę i podłożone pod głowę siodło można nazwać obozowiskiem. W każdym razie to musiało wystarczyć Margot, bo o rozpaleniu ognia mogła tylko marzyć. Po drodze nie znalazła nawet jednej gałązki, ani odrobiny chrustu, a w jukach nie było niczego, czym dałoby się skrzesać ogień.

Skuliła się pod kurtką, licząc, że zagłębienie terenu ochroni ją przed nocnymi wichurami Maalu. Pomyliła się. W wąwozie hulało, jakby z gigantycznego miecha. Wiatr wył między skałami, a ziarenka piasku tańczyły w powietrzu. Co gorsza, temperatura spadała z minuty na minutę. Margot prędko zrozumiała, że to nie będzie łatwa noc.

Kosmatka natomiast nie przejmowała się pogarszającymi się warunkami. Zwinęła się w kłębek, bardziej jak kociak, niż koń, i przymknęła ślepia. Pokryta gęstym futrem skóra unosiła się w rytm miarowego oddechu.

- Tobie to dobrze, cholero jedna – szepnęła Margot w ciemnościach i z podkulonymi nogami oparła się o siodło. Pod kurtką rozcierała zgęziałe ramiona.

Kiedy już zdawało jej się, że gorzej nie będzie, na niebie błysnęło i rozległ się łoskot odległego grzmotu. Później grzmotnęło bliżej, i jeszcze bliżej, a momenty dzielące błysk od huku skracały się coraz bardziej. Po chwili burza zawędrowała nad wąwóz i przecinane błyskawicami niebo zapłonęło niebieskawo. Od czasu do czasu dało się słyszeć łupnięcie w ziemię – to piorun uderzył w jakąś wydmę czy inną skałę. Hałas toczył się echem po wąwozie, jakby po zboczach schodziła lawina kamieni.

Tylko deszczu brakowało, bo na Maalu, jak to na Maalu, burze nie idą w parze z opadami. I dlatego nic nie rośnie i nic nie jest w stanie tam przeżyć - myślała Margot, starając się nie koncentrować na dokuczającym jej coraz mocniej pragnieniu. Pragnieniu tak silnym, że dominowało nad innymi odczuciami. Nawet nad głodem, który teraz tylko dawał o sobie znać nawracającymi mdłościami.

Mimo dolegliwości, Margot przysypiała raz po raz, ale budził ją hałas szalejącej nad płaskowyżem nawałnicy. Nad ranem udało jej się zdrzemnąć na dłużej i dopiero o świcie obudził ją odgłos dużo delikatniejszy, niż bijące w pustynię pioruny. Był to dźwięk, za którym na próżno nadstawiała ucha cały poprzedni dzień.

Gdzieś między skałami ciurkała woda.

Margot poderwała się na równe nogi, gdy zdała sobie sprawę, co słyszy, a wraz z nią podniosła się Kosmatka. Zwierzę, widać, też usłyszało szum strumyka, bo nie oglądając się za siebie ruszyło w głąb wąwozu z nozdrzami przy ziemi. Margot postępowała krok w krok za bestą, aż wreszcie obie dojrzały to, czego szukały. Pędem dopadły do źródełka w skale, przepychając się przy tryskającej z niego strudze wody.

- Daj spokój! Nie braknie! - Margot odepchnęła Kosmatkę ramieniem, a tamta w odpowiedzi szturchnęła ją wielkim kudłatym łbem. - No, odpuść wreszcie!

Besta mamlała długaśnym ozorem, a Margot łapała wodę w dłonie. Piły łapczywie i zapamiętale i nie zauważyły nawet, że ktoś je obserwuje z wysoka. Mężczyźni przypatrywali się dłuższą chwilę, a potem odeszli.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz