Na pokładzie panował ziąb. Roben chwycił w dłonie poły marynarki i krzyżując ręce na piersi otulił się beznadziejnie cienkim tweedem. Żałował, że nie ma przy sobie prochowca. Razem z walizką zostawił go na swojej starej koi, w rufowej części statku.
Kiedy reaktor Dixiema pracował na pełnych obrotach, ciepło, które wydzielał, z powodzeniem ogrzewało nawet najwyższe kondygnacje. Ale tego wieczora było inaczej. Okręt dryfował po orbicie Turpina, a kurs korygowały jedynie malutkie silniki manewrowe. Temperatura utrzymywała się więc na niskim poziomie. W każdym razie do czasu, kiedy statek znowu wyruszy w trasę – dokądkolwiek by wiodła.
Roben szedł szybkim tempem, by rozruszać skostniałe stopy. Skierował kroki w stronę mesy. Liczył, że załapie się jeszcze na wieczorny posiłek, paskudny w smaku, jak wszystkie dania serwowane na Dixiemie, ale przynajmniej rozgrzewający.
Oddalał się od kajuty Iana Rayta głównym korytarzem statku, tym samym, którym kilka godzin wcześniej zmierzali z Feliksem do hangaru. Tutaj chłód był nawet dotkliwszy, niż w innych pomieszczeniach, a to za sprawą tajemniczych przeciągów. Nikt do końca nie wiedział, jak powstają. Powodowała je wadliwa instalacja, to na pewno, ale mechanicy nie byli w stanie namierzyć usterki. Co jakiś czas więc ni z tego, ni z owego dmuchnęło lodowatym powietrzem.
Białe światło jarzeniówek rozwieszonych pod sufitem potęgowało wrażenie zimna. Na szczęście montowano je tylko w nielicznych miejscach. Główny korytarz, przez załogantów nazywany Aortą, był jednym z nich. Większość pomieszczeń oświetlona była dużo cieplejszym światłem zwyczajnych żarówek.
W dniu, kiedy Roben po raz pierwszy stanął na pokładzie Dixiema, wnętrze okrętu prezentowało się zupełnie inaczej. Kadłub był nagrzany i rozświetlony wielkim słońcem Kornusa. Miękkie żółtawe światło wnikało do środka przez iluminatory, znacząc podłogę jasnymi plamami. Roben myślał wtedy, że krążownik zawsze wygląda właśnie w ten sposób, nawet gdy znajdzie się w przestrzeni kosmicznej. Niezależenie od tego, co wydarzy się na zewnątrz, Dixiem będzie pogodnie rozświetlony i cieplutki jak piasek na egzotycznej plaży.
To było dawno temu. W czasach wielkich nadziei i równie wielkich fantazji. Zostało po nich tylko tamto wspomnienie. I nawet wracając myślami do Dixiema podczas pobytu na Turpinie, Roben zawsze miał przed oczami ciepłe rozświetlone wnętrze. A to dlatego, że ten okręt był dla niego czymś więcej, niż starą rubieżnicką łajbą. Prędzej bezpiecznym schronieniem przed całym złem tego wszechświata.
Może właśnie dlatego tak zapamiętał tamten dzień, kiedy po raz pierwszy wspiął się po długim metalowym trapie Dixiema. A przecież od tamtej pory w jego głowie pojawiło się tyle dziur i zatrzaśniętych szufladek. Tak wiele wydarzeń przepadło w nich na dobre, pokruszyło się lub zachowało w kawałkach. Z tamtym wspomnieniem było inaczej, przetrwało w nienaruszonej formie.
Wracał wtedy z warsztatu, gdzie od rana do nocy za psi grosz grzebał w silnikach poduszkowców – pamiętał to doskonale. Słońce świeciło z wysoka, choć powoli chyliło się ku zachodowi. Mokra od potu koszula kleiła się do pleców, na których Roben ledwie wyczuwał leciutki wietrzyk. Upał był nieznośny i niewiele pomagał cień rzucany z obu stron drogi przez wysokie łodygi zboża. Przypominał sobie nawet, o czym myślał w tamtej chwili. Zależało mu tylko, by dać odsapnąć spracowanym mięśniom. Chciał wziąć prysznic w drewnianej kabinie na podwórzu rodzinnego domu i położyć się do łóżka...
I wtedy go dojrzał. W pierwszej chwili nie rozpoznał w nim krążownika. Wydało mu się, że to jakiś budynek, którego wcześniej cudem nie zauważył. Dopiero kiedy kil statku wyłonił się z kłosów zboża, zrozumiał, że to, co wziął za kilkupiętrowy gmach, nie jest przywiązane do ziemi żadnym fundamentem. To był statek. Ogromny, bo ogromny, ale statek.
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...