Rozdział VI: ZEMSTA KRÓLOWEJ TALARU (2)

10 3 3
                                    

- Co z tym zaworem, do kurwy nędzy?! - zagrzmiał Ian Rayt, kiedy para buchnęła z rur i szarą chmurą wypełniła mostek dowodzenia. - Pracować się nie da!

- Kwestia jest złożona, a zaworów jest kilka – odparł flegmatycznie mechanik, któremu natura poskąpiła czupryny, za to obdarzyła go gęstymi bokobrodami. Podciągnął portki, które zsunęły się do połowy jego szerokiego tyłka, i sięgnął do obwieszonego narzędziami pasa. Wyciągnął ze skórzanej pętelki klucz nasadowy. Zważył go w dłoni i po namyśle odłożył na miejsce. - Nic na łapu-capu! Tu trzeba koncepcji – wyjaśnił.

Rayta wcale to nie uspokoiło. Przeciwnie – zagotował się i ruszył na łysola z protetyczną łapą uniesioną do ciosu. Szczęśliwie dla mechanika właśnie w tej chwili na mostek weszli Yor z Robenem. Na ich widok oficer pohamował się.

Mężczyźni niepewnie rozglądali się po wnętrzu, zdumieni i zaniepokojeni tym, co widzą. I wcale nie chodziło o wilgotną mgiełkę wiszącą w powietrzu.

Za Aarona mostek dowodzenia był oazą spokoju. Chaos mógł panoszyć się po całym okręcie, ale do tego jednego miejsca nie miał wstępu. Stąd zarządzano krążownikiem, więc wszystko musiało działać jak w zegarku. I działało, gdy kapitanem był Aaron. Przestało, kiedy stery przejął Ian Rayt.

Pomyślałby kto, że w zgodzie ze swoją pedanterią drugi oficer zaprowadzi rygor, o jakim Aaronowi nawet się nie śniło. Tymczasem stało się na odwrót.

Roben, jak żył, nie widział takiego rozgardiaszu. Rubieżnicy, jak kot z pęcherzem, latali od ekranu do ekranu, przepychali się przy konsoletach, wpadali na siebie i sprzęty, wpisywali coś w trójmonitory, by po sekundzie to wymazać, sami utrudniali sobie robotę i wykonywali mnóstwo niepotrzebnych czynności. Ledwie ktoś podwiązał liną wajchę czy pokrętło, inny od razu rozwiązywał węzeł. Kiedy jeden mozolnie przestawiał dźwignię, drugi z jeszcze większym wysiłkiem ciągnął ją w przeciwną stronę... I tak było ze wszystkim.

A co w tym czasie robił człowiek odpowiedzialny za cały ten bałagan? Łajał byle mechanika z powodu jakiegoś zaworu, który może i nie trzymał ciśnienia, ale też na dobrą sprawę nikogo to nie obchodziło. Rayt chciał się na kimś wyżyć, ot co, choć byłoby lepiej dla niego i reszty załogi, gdyby zauważył, że w powietrzu wisi coś groźniejszego od zwykłej pary. Tym czymś była panika.

- No, no, ten alarm to nie przelewki – skomentował Yor. Z ironicznym uśmieszkiem na ustach skakał wzrokiem za zabieganymi rubieżnikami.

Rayt posłał jeszcze jedno nienawistne spojrzenie mechanikowi, po czym odparł:

- Kolega Yor, jak zawsze, trafia w sedno. A tobie mówiłem, żebyś nie wyściubiał nosa z kajuty, jak nie trzeba – zwrócił się do Robena.

- A nie trzeba?

- Nic tu po tobie. Wszystko jest pod kontrolą.

- Jak każdy, mam prawo wiedzieć, co się dzieje – powiedział Roben, po czym spytał rzeczowo: - Felczerzy?

Rayt pokręcił głową.

- Pojedynczy okręt. Keg sprawdza sygnaturę, ale jeśli potwierdzą się moje przypuszczenia... – Nie dokończył, bo kadłubem zatrzęsło i coś zamruczało w głębinach Dixiema. Jakby bestia zbudzona z zimowego snu. - Reaktor się rozkręca – wyjaśnił. - Kazałem Armandowi przygotować nas do wyjścia z dryfu. Musimy szybko manewrować, inaczej po nas.

- Szybko manewrować, mówisz – powtórzył Yor znacząco, bo tuż po tym, jak zgasło kilka trójmonitorów, kiedy ktoś w zamieszaniu wyciągnął bezpiecznik, którego nie powinien był ruszać. - I jak jeszcze to ująłeś? Że wszystko jest pod kontrolą, tak? - Wskazał podbródkiem chłopaka, który w zakłopotaniu snuł się z miejsca na miejsce i bardziej przeszkadzał innym, niż pomagał.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz