Rozdział V: WIELKI PŁASKOWYŻ MAAL (12)

8 2 0
                                    

Poderwała się z podłogi i wyrżnęła głową o kant ławy. Zastawa zadźwięczała na blacie, a Margot jęknęła z bólu. Roztarła pulsującą skroń i jeszcze raz spróbowała się podnieść. Na czymś się poślizgnęła, coś trąciła stopą... Naczynia potoczyły się z donośnym grzechotem po kamiennej posadzce. W końcu stanęła do pionu, ale tak nieporadnie, że biodrem uderzyła o kolumnę. Objęła ją rękami i jakoś utrzymała równowagę.

A gryzety ostrzegały małą Margot: nie ćpaj, jeśli nie wiesz, co ćpasz! Ale przecież to te modlitki, one ją tak urządziły, nie miała nic do gadania - tłumaczyła się sama przed sobą jak gówniara przed starymi.

Omiotła wzrokiem katedrę, która przez noc zamieniła się w pobojowisko. Od witraży padały smugi światła i barwiły tęczowo zabrudzone meble, porozrzucane ciuchy, zerwane kable ze świątecznymi lampkami, wywrócone bębny i niedojedzone potrawy, po których łaziły wielkie błyszczące muchy – teraz to one zabrały się za ucztowanie.

Margot przestąpiła nad nieprzytomną modlitką, która rozkraczyła się na podłodze z tyłkiem obscenicznie wypiętym ku górze. Parę jej koleżanek legło tu i tam, między resztkami żarcia i własnej godności, ale pozostałe zakonnice musiały już dojść do siebie, bo nigdzie nie było ich widać.

Rozglądała się za swoim ubraniem. Najpierw udało jej się zlokalizować kurtkę, którą ktoś przytomnie przewiesił przez poręcz obitego pluszem uszaka. Od razu narzuciła ją na gołe ciało, które z zimna pokryło się gęsią skórką, i kontynuowała poszukiwania. Buty i spodnie znalazła przy leżance, na której gadała z Nikołą i robiła coś innego z Nazarettą. Z kolei podkoszulek, nie wiedzieć czemu, wespół z majtkami, wylądował w misie po ponczu. A stanik?... Mniejsza o stanik! Może któraś z modlitek wzięła go sobie na pamiątkę.

Ubrała się w te wszystkie bezcenne znaleziska i zorientowała się, że brakuje jej jeszcze kabury. A nie, jednak nie! Zaplątała się w rękaw kurtki. Tylko, że, niestety, była pusta. Po półautomacie nie było śladu. Jeszcze raz zlustrowała wzrokiem stoły, ławy, fotele... Nie miała szans na znalezienie go w tym bałaganie. Trudno, musiała poradzić sobie bez niego.

Broń nie była jej w tej chwili niezbędna... Co innego Aaron! Nagle dotarło do jej skacowanego łba, że dzieciaka też ani widu, ani słychu. Z drugiej strony, może i lepiej. Pozostawał cień nadziei, że co trzeźwiejsze zakonnice się nim zaopiekowały i zabrały go z dala od pijackiego zgiełku. Tak czy inaczej, musiała go znaleźć jak najprędzej.

Obeszła stół, z którego ktoś ściągnął obrus razem z połową zastawy, sprawdziła, czy leżąca pod nim modlitka oddycha, mimo nosa zatopionego w kałuży własnych wymiocin, po czym opuściła nawę katedry.

- Hop, hop! Jest tu kto? - nawoływała, wspinając się po schodach.

Nikt nie odpowiadał.

Szła więc dalej i dopiero teraz, przemierzając puste korytarze, których wcześniej nie widziała na oczy, zdała sobie sprawę z rozmiarów katedry, a raczej całego kompleksu katedralnego, na który musiał składać się nie tylko główny budynek, ale i połączone z nim przyległości. Kto wie, co chodziło po głowie krystiańskim architektom! Margot wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że całe miasto jest w gruncie rzeczy jednym wielkim labiryntem. Człowiek próbując wyjść z kościoła we wschodniej części trafia na zachodnie rogatki. Tak, to pasowało do rozmachu, z jakim zaprojektowano tę pustynną metropolię.

Inna rzecz, że to nie ułatwiało poszukiwań.

- Hej, słyszy mnie ktoś? - zawołała raz jeszcze Margot.

Tylko echo powtarzało je słowa.

Napotkała po drodze jakieś drzwi, jedne, drugie, ale nie dowiedziała się dokąd prowadzą – zaryglowano je na cztery spusty. W końcu udało jej się dostać do komnaty, w której naprzeciw zdobionego pyskami maszkaronów kominka, wykuto w ścianie olbrzymie, sięgające sufitu okna. Minęła parę zdezelowanych mebli, których pierwotnego przeznaczenia nie sposób było odgadnąć, i wyjrzała na zewnątrz.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz