Rozdział III: OGNIEM I SZAMPANEM (2)

6 1 1
                                    

Marek Hordyński nie był przyzwyczajony do skakania wyrwami, przez co fatalnie zniósł podróż na Luzanę. Kiedy schodził na ląd, miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg. W głowie się kręciło, żołądek męczył mdłościami, a ból zatok był nie do wytrzymania. Mimo to, nie tracił animuszu. Pierwsza poważna misja to nie przelewki. Nie zawiedzie osób, które mu zaufały i wybrały do tego zadania. Nie zważając na dolegliwości, zebrał się w sobie i sprężystym krokiem oddalił od wahadłowca, który za sprawą obłych kształtów i białego koloru kadłuba bardziej przypominał ekskluzywny jacht, aniżeli wojskową jednostkę.

Wylądowali na otoczonej palmami polanie, od której odchodziła wąska wydeptana dróżka. Podążając nią, Hordyński nie mógł nasycić się obfitością aromatów, jakimi raczyła go flora Luzany. W kwiatowo-ziołowym bukiecie przeszkadzała tylko wyraźna nuta spalenizny, którą wiatr przygnał z daleka. Gdyby nie ona, człowiek mógłby pomyśleć, że znalazł się w luksusowej perfumerii, a nie pośrodku kosmicznej dżungli.

Po ledwie paru minutach spaceru pod baldachimem szerokich palmowych liści, oczom Hordyńskiego ukazał się kilkupiętrowy budynek porośnięty dzikimi pnączami. Był to jeden z tych kolonialnych zabytków, którego historia musiała sięgać jeszcze pierwszej eksploracji Rubieży. Właśnie w tamtym czasie majętni odkrywcy stawiali sobie tego rodzaju domostwa, bo szczerze wierzyli w to, że na eksploatacji niezbadanych światów odbiją sobie z nawiązką koszty budowy. Ilu z nich przejechało się na tej kalkulacji! Z ich marzeń o fortunie po latach pozostały tylko te przerośnięte budowle, które wznosili na najdalszych planetach znanego wszechświata.

Posiadłość, do której zmierzał Hordyński, zaprojektowano z niespotykanym rozmachem. Z misternie zdobionego portyku niewiele już zostało – w obtłuczonym kamieniu trudno było rozpoznać oryginalne wzory, - ale wysokie kolumny zdobiące główne wejście wciąż robiły wrażenie. Szerokie balkony na każdym z pięter musiały stanowić wspaniałe miejsce do odpoczynku po całodniowej pracy. Widok, jaki rozciągał się z najwyższych kondygnacji na luzańskie lasy, z pewnością zapierał dech w piersiach. Ale teraz nikt już nie mógł się delektować ani widokiem, ani balkonami. Część okien zabito deskami, zmurszałe balustrady w wielu miejscach potrzaskały, a malowane wzorzyście ściany zblakły i do reszty zarosły bluszczem, którego nikt od dawien dawna nie przycinał. Wiekowy dom był cieniem samego siebie. Może z jednym wyjątkiem. Pojawiły się na nim ozdoby, których żaden architekt nie mógł przewidzieć. Olbrzymie kwiaty setkami kwitły na oplatających calutki budynek pnączach. Zapomniany odkrywca dawno temu wyzionął ducha i teraz natura wzięła w posiadanie porzucony przez niego pałac.

Od strony posiadłości na spotkanie Hordyńskiemu szło dwóch mężczyzn. Wyższy, z pociągłą prostokątną twarzą i błyszczącą w słońcu łysiną, nosił na sobie klasycznie skrojony uniform felczerskiego oficera. Proste spodnie bez lampasów i przedłużana jednorzędowa marynarka. Wszystko w bieli, ponieważ mundur, zgodnie z zamysłem projektantów, miał się kojarzyć z lekarskim kitlem.

Niższy z mężczyzn nosił granatową pikowaną bonżurkę, a pod nią błękitną koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. Ubrany był po cywilnemu, ale jego twarz zdradzała przynależność do armii. Obwisłe policzki i niskie czoło marszczyły się w hardą minę starego trepa. Do tego dochodziła jeszcze szczecina siwych włosów króciutko przystrzyżonych zgodnie z odwieczną wojskową tradycją.

Szli powoli, noga za nogą, dyskutując i popalając cygara. Hordyński nie słyszał słów, ale mógł się domyślić, że jest przedmiotem tej rozmowy. Na pewno tak było, bo mężczyźni nagle zamilkli, gdy zbliżyli się do gościa. Uśmiechnęli się do niego na powitanie, wymienili uściskami dłoni i przedstawili: pan Finn i pan Loed.

- Zaszczyt! - powiedział Hordyński. - Wiele o panach słyszałem.

- Wiele dobrego, mam nadzieję - odparł Loed i wszyscy trzej zaśmiali się sztucznym, kurtuazyjnym śmiechem, jakim zwykle próbuje się rozładować napięcie towarzyszące tego rodzaju służbowym spotkaniom.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz