Swego czasu na Rubieżach zapanował istny szał na ziemską kulturę. Wszystko zaczęło się od ekspedycji dwóch szurniętych obieżyświatów, którzy wzięli sobie za cel dotrzeć do kolebki ludzkości. Jak powiedzieli, tak uczynili, a po powrocie na Rubieże czarowali wszystkich niestworzonymi historiami z antycznego świata. Odgrywali niesłyszane nigdy dotąd melodie, organizowali wernisaże odnalezionych dzieł sztuki, handlowali pocztówkami, prezentowali mapy nieznanego globu... Krótko mówiąc, zbili na tym kupę szmalu i dopiero później okazało się, że wcale do Ziemi nie dolecieli. Cały ten kram z pamiątkami albo zwędzili z Centruma, albo pozbierali po pustelniach inetów, albo – i to najczęściej – po prostu sfabrykowali, podkoloryzowali lub wyssali z palca. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, nawet gdy już prawda wyszła na jaw. Każdy chciał mieć u siebie kawalątek Ziemi, choćby zmyślonej.
Oczywiście, ta moda, jak to mody mają w zwyczaju, przeminęła w okamgnieniu. W każdym razie dla większości jej amatorów, bo nie dla Iana Rayta. W jego sercu zagościła na stałe. Przez całe dekady, podczas których wszyscy zapomnieli o pseudo-ekspedycji i o Ziemi jako takiej, on jeden nie ustawał w kolekcjonowaniu wszelkiej maści antyków z odległego domu starożytnej ludzkości. No, antyków to dużo powiedziane! Tych nie szło zdobyć nawet na czarnych rynkach Centruma. Królowały lepsze lub gorsze repliki – pokłosie sfingowanej wyprawy dwóch oszustów. Czasem zdarzyło się natrafić na coś, co do złudzenia przypominało prawdziwy relikt, ale jego autentyczności, rzecz jasna, nikt nie mógł potwierdzić.
Dla Iana Rayta nie miało to jednak większego znaczenia. Jemu nie zależało na oryginalności, tylko na tym, by poczuć ducha zamierzchłych czasów. Dlatego też w swojej kajucie na pokładzie Dixiema urządził sobie małą Ziemię.
Za ciężkim drewnianym biurkiem zawiesił półki, które uginały się od statuetek – jedne przedstawiały matrony o wielkich brzuchach, inne muskularnych mężczyzn. Te pierwsze były przeważnie wykonane z kamienia, te drugie – z plastiku. Były też takie, które musiały pełnić rolę nagród za szczególne osiągnięcia, bo opatrzono je podpisami. Wśród nich najbardziej rzucał się w oczy złoty mężczyzna z mieczem w dłoniach.
Nad tymi wszystkimi bibelotami wisiała ogromna, pożółkła ze starości i wystrzępiona na krawędziach mapa, która przedstawiała Afrykę, jedną z ziemskich krain. Autor starannie nakreślił eliptyczny kształt kontynentu, błękitem oznaczył morza śródlądowe, zygzakami granicę wiecznej zmarzliny, a czerwonymi punktami wskazał największe miasta regionu: Nowy Jork, Paryż i Ułan Bator. Rayt był wyjątkowo dumny z tej kartograficznej perły swojej kolekcji. Do tego stopnia, że odrestaurował ją za bajońską sumę u wziętego konserwatora na Bowojażu. Teraz płótno znajdowało się pod szkłem, zabezpieczone odpowiednimi specyfikami przed niszczycielskim wpływem światła i czasu.
Drugą ze ścian kajuty zajmował sporej wielkości iluminator, ale i tutaj nie brakło ziemskich akcentów. Tuż pod oknem stało pianino, a na nim gramofon z wielką tubą, która rozwierała się niby kwiatowy kielich i zdobieniami też go zresztą imitowała. Obok odtwarzacza ułożono stosik płyt winylowych w tekturowych okładkach. Była to zbieranina nie tylko najróżniejszych gatunków, ale i języków. Większości pieśniarzy nie szło zrozumieć wcale, a resztę – tyle o ile. Brzmiało to mniej więcej tak, jakby posługiwali się dziwacznymi dialektami współczesnej mowy.
Wreszcie ostatnią część kolekcji Rayta stanowiły myśliwskie trofea. Żeby dodać swoim znaleziskom egzotycznego smaczku, eksponował tylko te, które przedstawiały gatunki z dawna wymarłe. Na samym szczycie można więc było zobaczyć czterorogą antylopę, ponoć przed wiekami powszechnie spotykaną na Ziemi. Pod nią rozdziawiały pyski pierzaste aligatory i ogromny chomik ludojad. Na samym dole znajdował się łeb słonia. Chociaż co do tego ostatniego, Rayt miał spore wątpliwości. Nie dowierzał, by coś tak groteskowego zamieszkiwało jakikolwiek ze światów. Obstawiał raczej, że handlarz go po prostu nabujał. Przecież taka wielkoucha kreatura musiała być zmyślona. Mimo wszystko, zdecydował się wystawić i to trofeum. Przyciął jednak trąbę zwierzęciu, by dodać mu nieco wiarygodności.
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...