Rozdział V: WIELKI PŁASKOWYŻ MAAL (9)

8 2 2
                                    

- Wstawaj. Przejdziemy się, dziecino. To ci dobrze zrobi.

Znów ten sam świergoczący starczy głos. Margot przebudziła się, jak kazano.

Agłaja pochylała się nad nią, a w jej oczach odbijał się płomień lampy naftowej, którą ściskała w pokrzywionej artretyzmem dłoni.

- No, podnieś się, tylko ostrożnie...

- Gdzie... Gdzie Aaron? - spytała Margot, głośno przełykając ślinę.

Kobieta w pierwszej chwili nie zrozumiała, o kogo chodzi.

- Ach, ten dzieciak! - domyśliła się i wyciągnęła lampę w stronę zawiniątka leżącego w nogach łóżka. - Tam jest, widzisz? Mówiłam, że nie masz się czego obawiać.

Margot odgarnęła kołdrę i opuściła stopy na zimny parkiet. Podparła dłonią wciąż ciężkawą głowę i zorientowała się, że ma na sobie tylko bieliznę. Zakonnica musiała ją rozebrać przed położeniem do łóżka. A może Margot sama to zrobiła, tylko teraz nie mogła sobie tego przypomnieć?

- Nie ufam ludziom, którzy mówią, że nie ma się czym martwić – powiedziała, przecierając klejące się oczy.

- Zauważyłam. - Agłaja ruchem głowy wskazała na krzesło przy wezgłowiu łóżka. Z oparcia zwisała na skórzanych paskach kabura z półautomatem.

- Turpin to niebezpieczne miejsce. Zwłaszcza dla samotnej kobiety podróżującej z dzieckiem. - Margot omal nie parsknęła śmiechem, kiedy dotarło do niej, jakimi słowami się opisała. Samotna kobieta podróżująca z dzieckiem... Tak, tak, a gryzety to takie niezamężne dziewczęta ze stabilnym zatrudnieniem. To się pokrywa z faktami, tylko rozmija z prawdą.

- Skąd jesteś? Z Gorgonu?

Agłaja zaoferowała swoje wychudzone ramię jako podpórkę przy wstawaniu z łóżka, ale zupełnie niepotrzebnie. Margot stanęła na nogi o własnych siłach.

- Powiedzmy – odpowiedziała wymijająco na pytanie zakonnicy.

- Faktycznie jesteś nieufna.

- Mam po temu powody.

Na krześle, tym samym, z którego zwisał pistolet, złożono w kostkę ubrania Margot. Założyła je – spodnie i podkoszulek. Na stopy wsunęła sznurowane wysoko buty, a resztę na razie zostawiła. Chciała jeszcze zabrać szelki z kaburą, ale zawahała się. Spojrzała na Agłaję, która wzruszyła obojętnie ramionami i powiedziała:

- Jeśli dzięki temu szybciej nam zaufasz...

Na te słowa Margot uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym, mimo wszystko, przypięła kaburę pod lewym ramieniem. Ze spluwą przy piersi od razu poczuła się pewniej. A modlitki niech sobie myślą, co im się żywnie podoba.

Biorąc Aarona na ramiona, raz jeszcze, tym razem już całkiem przytomnie, rozejrzała się po pokoju. W zasadzie był to nie tyle pokój, co klasztorna cela. Urządzono ją po spartańsku – łóżko, krzesło, kufer i stolik. Na stoliku natomiast ustawiono całkiem eleganckie lusterko, które nijak nie pasowało do siermiężnego wystroju. Jak widać, asceza ascezą, ale o wygląd trzeba dbać.

Mimo że pomieszczenie urządzono tak surowo, Margot wydało się na swój sposób przytulne. Być może za sprawą blasku lampy naftowej, którego ciepło przyjemnie kontrastowało z niebem ciemniejącym za wąskim, pozarastanym kamieniem oknem. Tu – smukły płomyk pod szklanym kloszem, tam – ciężkie grafitowe chmurzyska.

- Zagospodarowałyśmy te ruiny, jak się dało. - Agłaja otworzyła drzwi prowadzące na korytarz i wyszła z celi. Ruchem dłoni dała znać, żeby za nią podążać. - W zasadzie nie my, a nasze poprzedniczki. Wspólnota ma swoją historię, a w Mieście Tysiąca Katedr osiedliła się blisko sto lat temu.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz