Paternoster! Paternoster!
Usiadła na łóżku zbudzona nagłym hałasem. Chóralne zaśpiewy niosły się echem po korytarzach. Wydawało się, że cały budynek trzęsie się w posadach od łomotu bębnów, którym towarzyszyły okrzyki, zawodzenia i piski.
Do odległego harmidru dołączył zaraz rozdzierający szloch wyrwanego ze snu Aarona. Margot wzięła dziecko na ręce, nakryła połą kurtki i mocno przytuliła. Przez bawełniany podkoszulek czuła jego spazmatyczny gorący oddech na piersi.
Nie miała pojęcia, jak długo spała, ale do świtu było jeszcze daleko. Cela wciąż tonęła w ciemnościach.
Paternoster! Paternoster!
Margot jak ślepiec, z wyciągnięta przed siebie ręką, podeszła drzwi. Ledwie je uchyliła, a dudnienie, śpiewy i wrzaski przybrały na sile. Ostrożnie wyjrzała na zewnątrz, ale niczego nie dostrzegła, prócz majaczenia barwnych lampeczek na końcu korytarza. Ruszyła w tamtą stronę, nerwowo oglądając się przez ramię.
Szła tą samą drogą, którą wcześniej prowadziła ją Agłaja. Była pewna, że obrała dobry kierunek, bo z każdym krokiem na poły natchnione, na poły rozwrzeszczane głosy i wtórujące im bębny były coraz bliżej. Zeszła więc schodami do pustej teraz biblioteki i wkroczyła między uginające się od ksiąg półki.
W wielokolorowym świetle ozdobnych lampek dojrzała rozległe pajęczyny na porosłych kurzem tomach. Rozciągały się też w lukach między książkami, przez które można było spojrzeć na drugą stronę regału. Właśnie w jednym z takich prześwitów coś nagle mignęło. Jakiś cień. Pojawił się i zniknął, a wraz z nim rozbrzmiał upiorny chichot.
Margot zatrzymała się, obróciła na pięcie i wyciągnęła z kabury półautomat.
- Kim jesteś? Pokaż się! - zawołała, ale nikt nie odpowiedział. Słychać było tylko hałas zza ściany i Aarona, który wciąż pochlipywał, choć dużo ciszej, niż wcześniej.
Z duszą na ramieniu kroczyła dalej przez klasztorną bibliotekę. Wytyczoną regałami alejką dotarła w końcu do drzwi katedralnej nawy i stanęła jak zamurowana. Wnętrze świątyni w niczym nie przypominało tego, które oglądała kilka godzin wcześniej.
Masywne kolumny opleciono sznurami lampek, takimi jak te, którymi przyozdobiono pozostałe sale. Ich pstrokate światło padało na leżanki, miękko wyściełane fotele, pufy, poduchy i pełne jedzenia stoły, które porozstawiano między bezkształtnymi kamlotami, niegdyś służącymi za ławy dla wiernych. Ale nie to zdumiało Margot najbardziej.
Przepychu dopełniały modlitki, które przechadzały się po wnętrzu, pokładały na dywanach, zajadały podanymi smakołykami... A wszystkie nagie. Ich zmięte habity zalegały na posadzce katedry i plątały między bosymi stopami.
Zakonnice dotykały się namiętnie, tuliły do siebie, całowały i poruszały się rytmicznie w wyuzdanych pozach. Dwie z nich, najpotężniejszej budowy, waliły pałkami w bębny ogromne jak kotły z okrętowej mesy. Pot ściekał po nalanych twarzach kobiet i ich ciężkich obwisłych piersiach. Błyszczały mokre od potu brzuszyska, a fałdy rozciągniętej skóry podrygiwały w rytm energicznych uderzeń. Modlitki albo inkantowały do tego akompaniamentu niezrozumiałe słowa modlitw, albo nie miały już na to siły i jęczały tylko w obezwładniającej ekstazie: paternoster... paternoster...
Margot nie mogła uwierzyć, że to te same bogobojne mniszki, które za dnia płoniły się ze wstydu napotkawszy jej spojrzenie, które szczelnie okrywały się szatami, które nie robiły wiele więcej poza zaczytywaniem się w starożytnych krystiańskich pismach. Kto by pomyślał, że tak wygląda ich drugie, skrzętnie skrywane przed światem oblicze?
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...