Rozdział VIII: KORDON (4)

0 0 0
                                    

- Pamiętam cię, tak... Bywałeś tu ze swoim ojcem.

Roben wytężał wzrok, ale nie mógł dostrzec w mroku nic więcej, poza sękatą, szarą dłonią starca, która spoczywała na podłokietniku. Reszta postaci była tylko ciemną plamą.

- Aaron zawsze był z ciebie dumny – mówił dalej Davenport. - Chwalił się tobą przy każdej okazji. Wiedziałeś o tym?

- Nie – odpowiedział Roben, - ja... nigdy nie słyszałem...

- Oczywiście, że nie! Twój ojciec był powściągliwy w komplementach. Wierzył, że to nagany, a nie pochwały zamieniają chłopca w mężczyznę. Dlatego wychowywał cię twardą ręką, ale kiedy wiedział, że nie słyszysz, wychwalał cię pod niebiosa.

- Co mówił?

- A czego nie mówił! O tym, jak radzisz sobie na statku, o tym, jak się pojedynkujesz i strzelasz, że śmigaczem przeleciałbyś przez dziurkę od klucza, o odwadze, o brawurze...

- Naprawdę?

- Tak, tak, chłopcze, powtarzał na okrągło, że, komu jak komu, ale swojemu Egonowi powierzyłby i Dixiema, i własne życie.

- Ale... ja mam na imię Roben, nie Egon.

Davenport zamilkł nagle, po czym spytał, jakby go oszukano:

- Że jak? To kim ty jesteś?

- Tym młodszym.

- Prawda... - starzec odezwał się po namyśle. - Tak... Aaron miał drugiego syna...

- I o mnie też mówił? - spytał Roben z nadzieją w głosie.

Davenport zwlekał z odpowiedzią.

- Na pewno – odparł w końcu, choć bez przekonania. - O tobie również musiał opowiadać, nawet jeśli... No, na pewno mówił godzinami!

- Na pewno – przytaknął Roben, już bez wcześniejszej nadziei.

- Wybacz, ostatnio pamięć mnie zawodzi. - Dłoń Davenporta zadrżała. Zacisnął ją na podłokietniku, żeby przestała się trząść. - I ciało mnie zawodzi... Myślałem z początku, że to zwyczajne skutki upływu lat, ale nie... To nie jest demencja jak każda inna.

- Więc co panu dolega?

- Chronica, chłopcze. Sam przez lata nie wierzyłem w żadną epidemię. Powtarzałem za innymi, że to bujda wymyślona przez Erfę po to, żeby położyć łapę na złożach talaru. No, i doigrałem się! Moje wyprawy za Kordon nie pozostały bez konsekwencji. - Davenport zrobił pauzę, jakby zastanawiał się, czy zamęczać młodego rubieżnika narzekaniem na swoje dolegliwości. - Długo by gadać! - powiedział wreszcie. - Na szczęście nie wszystkie objawy dokuczają równie mocno. Najgorsze są dziury w pamięci. Od nich się zaczęło. Paskudne uczucie! Jakby szufladka ze wspomnieniem zatrzasnęła się i nie chciała otworzyć. Ciesz się, chłopcze, że nic o tym nie wiesz!

Tak, Roben nic o tym nie wiedział.

- Do tego dochodzą jeszcze te zwidy – kontynuował Davenport. - Mój ojciec nie żyje od pół wieku, a ja go widziałem, tam, na oceanie, jak dosiada grzywara i z harpunem w garści pędzi wśród zamieci. Naprawdę go widziałem... Innym razem odwiedził mnie nocą i rozmawialiśmy w najlepsze do rana. Dasz wiarę? Z nieboszczykiem! - Dłoń na podłokietniku zacisnęła się w pięść. - To wszystko sprawia, że człowiek już nie wie, kim jest. Patrzysz w lustro i widzisz obcą twarz. Wydaje ci się, że rozpadasz się na kawałki, że jesteś już tylko dziurą po kimś, kto przeminął, pustym miejscem w kosmosie. I cały otaczający cię wszechświat wydaje się zapadać razem z tobą! Jakie ty masz cholerne szczęście, chłopcze, że nie musisz nawet myśleć o takich okropieństwach!

Tak, Roben o tym nie myślał.

- Mówią, że chrony nie dostrzega swojej choroby, że tylko inni ją widzą... U mnie jest inaczej. Widzę każdą jej manifestację! Dzień w dzień patrzę na własny upadek... Mogę nawet o nim opowiadać, mimo że mowa przestaje być narzędziem w moich ustach, a staje się dla mnie panem i władcą. Tak... Ja już nie mówię, ale jestem mówiony. - Przerwał, mruknął przeciągle i spytał tym grobowym tonem, jakim zwykle mówi się o beznadziei ludzkiego losu: - A może zawsze tak jest? Może chronica jedynie obnaża tajemne przeznaczenie naszego gatunku? Co jeśli ludzie nie są niczym więcej, jak nosicielami znacznie doskonalszego organizmu? Chodzi o język, mój chłopcze, o mowę! To pasożyt, a człowiek jest dla niego wyłącznie wehikułem, dzięki któremu słowa mogą plenić się po całym wszechświecie. - Zamilkł znowu, po czym machnął ręką i rzucił: - Nieważne! Wszystko nieważne...

Poruszył się w fotelu i przechylił do przodu, tak że jego twarz zaczęła wyłaniać się z ciemności.

- Swoją drogą – mówił, a jego głos młodniał ze słowa na słowo, - to cud, że twój ojciec całe życie latał za Kordon i nie zachorował. To niebywały fart, prawda, chłopcze?

Wynurzył się z ciemności i Roben ujrzał jego twarz, która wcale nie była twarzą starca. Kasztanowe włosy przygładzone brylantyną, rudawy zarost na szerokiej szczęce... To nie była twarz Davenporta, ale kogoś innego, człowieka, którego Roben znał od urodzenia...

- Pan coś mówił, panie de Vignemont? - rozległo się od drzwi.

Elena przekroczyła próg i wysoko uniosła oblepiony woskiem świecznik. W bibliotece pojaśniało.

- Nie, ja... - zaczął Roben i zaraz urwał, bo światło świec padło na fotel. Na pusty fotel. Stary Davenport w nim nie siedział. Nikogo tam nie było.

- Bezsenność? - zatroskała się Elena. - Znam ten ból! I tak samo jak pan, kapitanie, wolę się przespacerować, niż gapić w sufit. Zwłaszcza, że trudno znaleźć piękniejsze miejsce na nocną przechadzkę, niż nasz zamek, nieprawdaż? - Przesunęła świecznik wzdłuż wypchanych książkami półek. - Mój ojciec uwielbiał tę bibliotekę. Potrafił nie wychodzić z niej całymi dniami. Postanowiłyśmy, że na pamiątkę zachowamy to miejsce w takim stanie, w jakim widział je po raz ostatni, i dlatego nie wyniosłyśmy stąd nawet jednej książki.

- Widział je... po raz ostatni? - Roben nie zrozumiał.

- Jak to? - zdziwiła się Elena. - Pański ojciec z pewnością wspominał, że nasz tatko odszedł z tego świata. Mija dziesiąty rok. Biedaczek bardzo cierpiał... Zamęczył go vorski tasiemiec. Nie wierzę, że pana ojciec o tym nie mówił.

- Tak, rzeczywiście, wspominał... Przepraszam...

Roben nic więcej z siebie nie wydusił. Opuścił bibliotekę odprowadzany zakłopotanym wzrokiem panny Davenport.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz