Z Kega byłby niezły inet – myślał Roben, rozglądając się po zagraconym wnętrzu bocianiego gniazda. Tak mówiono na ciasne pomieszczenie nad maszynownią. Swoją nazwę zawdzięczało przytłaczającej liczbie trójmonitorów, które wyświetlały schematy przestrzeni kosmicznej. Zbierając sygnały z zainstalowanych w kadłubie radarów, robiły za oczy i uszy unoszącemu się w próżni okrętowi.
Blask ekranów barwił czerwonawo porośnięte kurzem biurka, klawiatury, konsolety, szafy i kartony. Między tymi rupieciami tlił się ogień tańczący w baryłkowatej kozie. Wypisz wymaluj dziupla ineta!
Te cztery ściany i milion gratów były dla Kega całym światem. Potrafił dniami i nocami wpatrywać się w jaskrawe kreski i kropki na monitorach – tajemne symbole, w których widział rozgwieżdżone niebo i kursujące po nim floty statków.
Z rzadka opuszczał swoje zapuszczone gniazdko, a na ląd nie schodził nigdy. Plotka głosiła, że urodził się na pokładzie Dixiema przed stu laty jako owoc miłości ówczesnego nawigatora i młodziutkiej działonowej. Od tamtej pory miał opuścić statek tylko raz. Zdarzyło się to podczas wojny sprzed połowy wieku, kiedy to zadokowany krążownik stał się celem ataku jądrowego. Ale nawet w obliczu zagłady Keg nie dał się ewakuować po dobroci. Trzeba było wywlec go siłą, a on jeszcze lata po fakcie biadolił, jaka krzywda spotkała go tamtego dnia. Zwłaszcza, że wieść o nadlatującej atomówce okazała się zwykłym blefem.
Od tamtej pory jego stopa więcej nie stanęła na jakimkolwiek ciele niebieskim. Zestarzał się w stalowym wnętrzu statku, bez reszty oddany wypełnianiu obowiązków nawigatora. A trzeba przyznać, że w swojej dziedzinie był mistrzem nad mistrze.
Nieraz jego zdolności uchroniły krążownik przed zniszczeniem, nieraz pozwoliły mu przedrzeć się bez szwanku przez pas asteroid lub umknąć przed przeważającymi siłami wroga. Co więcej, stary Keg był specem od technologii i mógłby w tej dziedzinie ścigać się z najbieglejszymi inżynierami Centruma. Ale nie było to jego ambicją, więc użyczał swoich talentów jedynie załodze Dixiema, która zresztą chętnie z nich korzystała.
Można by pomyśleć, że Keg był człowiekiem niespotykanie skromnym. W rzeczywistości staruszek chełpił się swoją wiedzą i umiejętnościami.
I dlatego, kiedy raz na jakiś czas trafił na zadanie, któremu nie mógł podołać, Keg zamieniał się w targanego furią potwora. Potrafił cisnąć monitorem o ścianę albo roztrzaskać klawiaturę o rant blatu. Roben mógł sobie tylko wyobrażać, do jakiej wściekłości doprowadziła nawigatora nieudana próba odszyfrowania dysku z szalupy Aarona.
Ślady tego gniewu wciąż dało się dostrzec na wychudzonej, pocętkowanej wątrobowymi plamami twarzy Kega. Kiedy Roben przekroczył próg bocianiego gniazda, starzec w pierwszej chwili nie zareagował. Był bez reszty pochłonięty pracą. Mocno zaciskał wąziutkie wargi i tłukł w przyciski klawiatury głośniej, niż zwykle. Przechylał się do przodu w inwalidzkim wózku, tak że jego szpiczasty nos niemal dotykał obrazów wyświetlanych na trójmonitorach.
- Tak mi przykro – odezwał się w końcu.
Zakręcił kołami wózka – jednym w przód, drugim w tył. Obrócił się do Robena.
- Słyszałem o Egonie – mówił dalej. - Musisz być bardziej zdruzgotany, niż my wszyscy razem wzięci.
Właśnie po tę szczyptę zrozumienia warto było pofatygować się aż na najniższe pokłady okrętu. Nawet trawiony frustracją Keg był człowiekiem ciepłym i pełnym empatii. Niekiedy zdarzało mu się wyżyć na sprzęcie, ale nigdy na ludziach.
- Pewnie tak – odparł zdawkowo Roben.
Przycupnął na chybotliwym zydlu. Bocianie gniazdo było z rzadka odwiedzane przez gości, więc brakowało wygodniejszych miejsc do siedzenia. Ale niziutki stołek miał swoją zaletę. Ledwie Roben się na nim usadowił, poczuł przyjemne ciepło bijące od podłogi. Rozchodziło się po zmarzniętych stopach i wędrowało w górę zgiętego na zydlu ciała. Znajdująca się piętro niżej maszynownia nie spała. Promieniowała żarem pieców i machin, których dudnienie dało się posłyszeć przez solidny strop dolnego pokładu.
CZYTASZ
Chronica
Fiksi IlmiahOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...