Rozdział V: WIELKI PŁASKOWYŻ MAAL (8)

8 2 2
                                    

- Udał ci się ten szkrab. Jaki rozkoszny! Tak, o tobie mówię. O tobie! No, kto jest taki piękny? No, kto? Ty jesteś taki piękny! Najrozkoszniejszy! Tak, tak!

Głos nieznajomej obudził Margot.

Z trudem otworzyła oczy i zobaczyła sędziwą zakonnicę odzianą w habit, którego czarną tkaniną, niby pogrzebowym całunem, otulała malutkiego Aarona. Tylko główka malca wystawała spomiędzy fałd materiału i obracała się za szklaną buteleczką, z której staruszka podawała mu pokarm.

W pierwszym, czysto instynktownym odruchu Margot chciała doskoczyć do kobiety i wyrwać niemowlaka z jej kościstych dłoni. Ledwie jednak podniosła się z poduch, na których ją ułożono, w jej głowie zawirowało i ból przeszedł wzdłuż pleców, promieniując na ręce i nogi. Z powrotem opadła na łóżko z szelestem wykrochmalonej pościeli.

- Leż, leż, dziecino! - Kobieta położyła rękę na kołdrze. - Trochę potrwa, zanim staniesz na nogi. Sporo przeszłaś. - Poprawiła miękką nasadkę na butelce, która wysunęła się z ust niemowlaka. - O tego nicponia nie musisz się martwić. Nakarmię go i on też dojdzie do siebie. To syntetyczne mleko. Nie tak smaczne jak matczyne, ale też pożywne.

Margot spróbowała poruszyć głową – nie tak gwałtownie jak wcześniej, ale dość mocno, by rozejrzeć się dookoła. Zmęczenie było równie nieznośne, co poczucie zagubienia. Gdzie się znalazła? Czy była we wnętrzu katedry? Czy tam ją zabrała mniszka, którą omyłkowo wzięła za wielkiego ptaka?

Mdły blask turpińskiego słońca wpadał smugami przez okno w połowie zarosłe kamieniem. Szare plamy światła kładły się na białej pościeli, przykurzonym habicie zakonnicy i jej pomarszczonej twarzy, której pociągły kształt podkreślały głębokie pionowe bruzdy idące od nosa ku podbródkowi.

- Wiedziałyśmy, że przyjdziesz – powiedziała kobieta. - Siostra Nazaretta czyta znaki. Rozpoznała je w wichurze, która przetoczyła się wczoraj nad pustynią. Mówiła, że to nie jest zwyczajna burza, ale omen. Ktoś zakołacze do naszej świątyni, ktoś, kogo się nie spodziewamy, ktoś w potrzebie, ktoś szukający schronienia. Nie pomyliła się! Oto jesteś.

Język Margot był wyschnięty i sztywny jak kołek. Chciała coś powiedzieć, ale nie dawała rady nim poruszyć. Widząc jej wysiłek, staruszka sięgnęła po dzbanek stojący na stoliku przy łóżku. Przelała wody do szklanki i podsunęła ją Margot pod usta. Ta piła łapczywie, ale nieporadnie. Kropelki pociekły z jej ust i pomoczyły podciągniętą pod szyję kołdrę.

- Widzisz, musisz się jeszcze kurować – mówiła dalej nieznajoma. - Odpoczywaj tyle, ile będziesz potrzebowała. Trafiłaś... Trafiliście w dobre miejsce. Trudno znaleźć drugie takie na Maalu, a może i na całym Turpinie.

Margot znów rozchyliła wargi i chrapnęła cicho. Słowa nie chciały przejść przez obolałe gardło. Na szczęście zakonnica odgadła pytanie, które cisnęło się na usta dziewczyny.

- Kim jesteśmy? - Jak gdyby czytała w jej myślach. - Wspólnotą Sióstr Tęskniących, chociaż wielu nazywa nas pogardliwie modlitkami. Pewnie o nas słyszałaś. Ani chybi same bujdy. Nie znają nas, a mówią, że sekta, że nawiedzone, pomylone, nieprzystosowane do życia wśród innych... O, to najlepsze! Nie-przy-sto-so-wa-ne! - Zaśmiała się, a jej śmiech szybko przerodził się w kaszel. Zwalczyła go i machnęła od niechcenia ręką. - Nic o nas nie wiedzą! Dobre z nas kobiety i tyle. Studiujemy święte księgi, pomagamy, komu trzeba i... tęsknimy. Za dawnymi czasami. Stąd nazwa naszego zakonu.

Modlitki... Tak, Margot słyszała o nich od dostawców wracających z Maalu. Nie wiedziała jednak, że zakon zadomowił się w Mieście Tysiąca Katedr. Mówiło się raczej o tym, że to koczowniczki błądzące po pustyni, szurnięte baby, które odmawiają litanie diabli wiedzą do jakiego bóstwa i każdego napotkanego człowieka nawracają na swoją kretyńską wiarę. Kretyńską, bo skleconą bez ładu i składu z wypaczonych dogmatów Krystianizmu. Odkąd upadły wielkie religie, na Turpinie już tylko ta garstka kobiet praktykowała jakieś obrzędy i oddawała cześć bogu, jakkolwiek go sobie wyobrażały. Niedorżnięte dewoty! - tak najczęściej wyzywano te pustelniczki, chociaż, w rzeczy samej, nikt tak naprawdę ich nie znał.

- Przyjęłam imię Agłaja i jestem przeoryszą zakonu. Niczym się nie martw. Moje siostry i ja zapewnimy ci schronienie – usłyszała jeszcze Margot, zanim na powrót zasnęła wtulona w nagrzane poduchy.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz