Rozdział VII: OSTATNIA WALKA MARGOT (8)

1 1 0
                                    

Chłopak z rozbiegu wskoczył na grzbiet narowistej besty. Zwierzę wierzgnęło, zarzuciło zadem i wygięło się w pałąk. Próbował utrzymać równowagę, ale w okamgnieniu zwalił się na ziemię. Besta poturbowała go jeszcze, zanim zdążył na czterech uciec z zagrody.

- Następnym razem się uda! Na pewno! Zakład? - krzyczał do dwójki innych dzieciaków, które przycupnęły na płocie i śmiały się w głos z jego nieudolnych popisów.

Stary Oppental przypatrywał się tej żenującej scenie z głębi ganku. Bez słowa kołysał się w bujanym fotelu – to drzemał, to zerkał spod szerokiego kapelusza, jak jego syn po raz kolejny stara się ujarzmić rozsierdzoną bestę. I wzdychał ciężko od czasu do czasu, bo na więcej nie starczało mu siły.

Nie ma nic trudniejszego dla ojca, niż przyjąć do wiadomości, że jego pierworodny jest kretynem. Talas Oppental pogodził się z tym już lata temu. Z początku próbował jeszcze wychować Balkana na człowieka i wybić mu z głowy lekkomyślność i brawurę, ale z czasem machnął ręką. Jeśli młody przeżyje, to zmądrzeje, a jeśli nie... pal sześć! Po to narobił czwórkę dzieci, żeby móc sobie pozwolić na takie ryzyko.

- Już ją wyczułem! Zaraz spokornieje, zobaczycie! - zapewniał Balkan, znowu zbierając się z ziemi.

Talas zamknął oczy i odpłynął myślami z dala od domu, na odległą pustynię, w której piaskach gnieździły się jego złomki. Niedługo będzie musiał się wyprawić do nich, zebrać stado i zdemontować im skrzydła, zanim zdążą odlecieć na zimę. Na wiosnę trzeba będzie je wypuścić na żer, żeby pożywiły się znalezionym w ziemi żelastwem. Kiedy wykształcą nowe skrzydła, je także rozbierze się na części i sprzeda na targu. Potem znowu przyjdzie wiosna, po niej zima... I tak w kółko. Ot, proza pasterskiego życia!

Jego ojciec żył w ten sposób, jego dziad, pradziad... Cóż w tym złego? W każdym razie Talas ubóstwiał tę monotonię, ponieważ był człowiekiem o łagodnym temperamencie i ponad wszystko cenił sobie spokój i przewidywalność. I to też było u Oppentalów rodzinne. Tylko jeden Balkan, przeklęty narwaniec, łaknął nowości jak szukaje odpadów. Nosiło go z miejsca w miejsce, co rusz wymyślał jakąś genialną innowację i za nic miał wypracowane przez pokolenia tradycje. Szkoda słów! – Talas wolał o tym nawet nie myśleć.

Szczęśliwie młodsi synowie, Krom i Rakan, poszli w ślady ojca. Na nich zawsze mógł liczyć. Posłuszni, karni, ciekawi rzemiosła i zapaleni do pracy. Takie chłopaki to skarb!

Była jeszcze Inez, która cierpiała na przerost ambicji, wciąż paplała o podróżach, życiu w wielkim mieście, pieniądzach, karierze... Córka też nastręczała Talasowi problemów, chociaż do jej fanaberii podchodził z przymrużeniem oka. Po pierwsze, dziewczyna skończyła właśnie szesnaście lat, czyli osiągnęła najgłupszy wiek, a po drugie, była kobietą. Talas nie urodził się wczoraj i wiedział dobrze, że kobiece pragnienia zawsze są bardziej wybujałe, niż męskie i taka rola ojca, a potem męża, żeby je trzymać w ryzach.

Rozmyślając tak o życiu i całej reszcie, przysnęło mu się. Obudziły go dopiero rozemocjonowane głosy chłopaków.

- Ojciec, ktoś jedzie!

Ktoś jedzie... W półśnie nie od razu zrozumiał znaczenie słów, ale kiedy wreszcie dotarło do niego, zerwał się na nogi tak gwałtownie, że na moment zakręciło mu się w głowie i pociemniało przed oczami. Chwiejnym krokiem zszedł z ganku chaty i spojrzał w stronę, którą wskazywali synowie. W rzeczy samej – ktoś jechał.

- Helga - krzyknął przez ramię, - dawaj strzelbę! Prędko!

Jego żona, jakby tylko czekała na rozkaz, wybiegła z domu i rzuciła mężowi dwururkę. Złapał broń w locie z refleksem, którego młodsi mogliby mu pozazdrościć. Praca przy hodowli złomków trzymała ciało w formie i nie dała się zestarzeć ani mięśniom, ani głowie.

Zarepetował strzelbę, przyłożył do ramienia i zawołał do zbliżającego się jeźdźca:

- Przedstaw się! Skąd jedziesz, dokąd i w jakiej sprawie? - Nie doczekał się odpowiedzi, więc powtórzył głośniej: - Słyszysz? Mów, kim jesteś, bo strzelam!

Nieznajomy wciąż milczał. Garbił się na wymęczonej, powłóczącej łapami beście, a twarz skrywał w obszernym kapturze kurtki.

Talas mocniej zacisnął dłonie na kolbie strzelby i skinął podbródkiem do Helgi, żeby zabrała dzieci do domu. Kobieta raz, dwa zagoniła chłopaków do środka. Byli tak przejęci sytuacją, że słowem nie zaprotestowali. Nawet Balkan, jak nie on, przeskoczył przez płotek zagrody i posłusznie pobiegł w stronę chaty.

- Ostrzegam, będę strzelał! - Talas, mrużąc oko, upewnił się, że muszka i szczerbinka zbiegają się na torsie przybysza. - Daję ci ostatnią szansę!

I znowu cisza. Słychać było tylko wietrzysko, które szarpało wysoką trawą stepu i toczyło po nim kuliste wysuszone krzaczki.

Stary Oppental nie zamierzał zwlekać. Nigdy wcześniej nikogo nie zabił, ani nawet nie zranił, ale zdawał sobie sprawę, że czasem trzeba, a na Maalu pełno jest zwłok tych, którzy się ociągali. Zgiął już palec, żeby pociągnąć za spust, ale zanim wystrzelił, jeździec pochylił się w siodle, najpierw do przodu, potem na bok, po czym zsunął się z wierzchowca i z jedną stopą wciąż zaplątaną w strzemię runął w trawę.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz