Impuls – Duchy minionej secesji – W azylu u modlitek – Uczta i ofiara – Aaron, gdzie jesteś? – Ludzie z czarnego statku – Przepowiednia Nazaretty – Margot skacze
Wreszcie wsiadła do pociągu, do tego magicznego pociągu, który woził górników na oreńskie odkrywki.
Razem z Alicją przepychały się zatłoczonym wagonem. Wypatrywały wolnego miejsca, gdzie mogłyby przycupnąć z bagażami na czas podróży. Znalazły je przy oknie, obok staruszki, która tuliła do piersi dwie tłuste rozgdakane klekoty. Ptaki wściekle kłapały zębatymi dziobkami, ale babina przysięgała, że nie gryzą.
Uwierzyły jej. Wreszcie udały się w podróż marzeń i były tak szczęśliwe, że w tym momencie dałyby wiarę każdym zapewnieniom o dobroci zwierząt, ludzi, czy nawet całego kosmosu. Tak, czuły, że dobroć wreszcie zawitała do ich przygnębiającej rzeczywistości. Już nigdy nie dadzą jej zniknąć. Będą ją pielęgnowały i pilnowały jej jak największego skarbu.
Margot ujęła czule dłoń Alicji. Spojrzały na siebie jak dawniej, jak wtedy, za dzieciaka, gdy wspólnie fantazjowały o wyprawie, na którą dopiero teraz się odważyły. Nic nie mogło zetrzeć z ich twarzy tych szerokich, perlistych uśmiechów.
Górnicy opowiadali świńskie kawały, facet w trenczu handlował kiełbasą z wila, której zielonkawe pęta wisiały na jego przedramieniu, ktoś komuś odgrażał się obiciem gęby, a te dwie dziewczyny tylko śmiały się do siebie, głuche i ślepe na to, co działo się dokoła. Zamknęły się w bańce szczęścia, która chroniła je przed resztą świata. Czekały w niej aż pociąg wreszcie uniesie się hen, wysoko, ponad szarą warstwę chmur. Tyle razy marzyły o tej chwili, tyle razy sobie o niej opowiadały, tyle razy zastanawiały się, jakie uczucie będzie jej towarzyszyć, a teraz miały tego w końcu doświadczyć na własnej skórze.
Ich serca biły zgodnym szybkim rytmem. Drżały w piersiach, jak gdyby same chciały wyrwać się z ciał i wzlecieć do nieba. Margot mocniej ścisnęła drobną dłoń Alicji. W oczach dziewczyn zamigotały łzy wzruszenia. To już zaraz, za chwilkę, chwileczkę... Bagna i lasy zostaną w dole, a okna pociągu pociemnieją od gęstych chmur. Ale ciemność nie potrwa długo. Szybciutko ustąpi miejsca... czemuś innemu. Nie wiedziały, czym będzie ten nowy świat w przestworzach, ale na pewno czymś świetlistym, pięknym i po prostu lepszym.
Wagonem zatrzęsło.
Ludzie chwytali się czego popadnie, żeby ustać na nogach. Klekoty wyrwały się z objęć staruszki i w przerażeniu podskakiwały pod sufit trzepiąc powietrze grubiutkimi skrzydełkami. Gubione przez nie pierze krążyło nad głowami podróżnych, którzy przewracali się na siebie, uderzali o ściany, padali na podłogę. Krajobraz za oknami rozmazywał się i wirował. Ziemia i niebo zamieniały się miejscami, a drzewa stawały na koronach.
- Spadamy! Słyszysz?! Spadamy!
Wyciągnęła dłonie ku oknu, tam, gdzie siedziała jej przyjaciółka. Margot chciała ją utulić, uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że jakoś z tego wyjdą... Ale jej ręce napotkały pustkę. Po dziewczynie pozostał tylko jej przerażony, rozedrgany głos.
Margot omiotła wzrokiem przedział. Klekoty trzepotały się pod sufitem, torby spadały na głowy pasażerów, trzaskały zamki walizek, fragmenty garderoby latały w powietrzu razem z pierzem i rozwrzeszczanym drobiem, zielone kiełbasy z wila walały się między nogami, jedni próbowali uciekać, diabli wiedzą dokąd, drudzy ratowali się przed stratowaniem, ktoś trzymał za obrożę wielkie psisko, które śliniło się w panicznym ujadaniu, ktoś inny szarpał za płaszcz współpasażera, jakby ten był wszystkiemu winien.
- Spadamy, Margot! - tym razem to był krzyk mężczyzny. Ale też znajomy. Feliks! Zdała sobie z tego sprawę i pociąg zaczął znikać, kawałek po kawałku. Rozpływały się w powietrzu wykrzywione strachem twarze, ściany, okna, ławki, klekoty...
Alicja ginęła w napierającym tłumie... Jej okulary trzasnęły zdeptane buciorem milicjanta...
Margot otworzyła oczy.
Rdzawe skały za owiewką śmigacza rosły w oczach. Były coraz bliżej i bliżej, z sekundy na sekundę coraz większe.
Niemowlę szlochało urywanym kaskadowym płaczem, Feliks krzyczał, siłując się z rozedrganymi sterami, a poza tym nie było słychać niczego. Jak to się stało, że nie zbudził ją huk trafienia? Dlaczego teraz też panowała cisza, a silnik odrzutowy nie próbował utrzymać w locie zestrzelonego pojazdu?
- Co się stało? Dlaczego spadamy? - pytała, w popłochu rozglądając się po kabinie.
- Dostaliśmy – odparł krótko Feliks. Pstrykał przełącznikami na tablicy rozdzielczej, szarpał za dźwignię przepustnicy, robił co mógł, żeby uchronić ich przed katastrofą.
- Czym? Na Maalu nie ma żadnej obrony przeciwlotniczej – zauważyła trzeźwo. Zaskakująco trzeźwo, biorąc pod uwagę okoliczności.
- To nie był pocisk. Impuls elektromagnetyczny. Odpalili go w ciemno, z daleka, nawet nas nie próbowali namierzyć. Mieli farta, gnoje. Usmażyli nam okablowanie.
Płaskowyż Maal pędził im naprzeciw. Widzieli wyraźnie wysepki skał na morzu pustynnych wydm, wszystko w brunatnych, ceglasto-rdzawych odcieniach.
- Trzymaj się! - ryknął Feliks.
Zdążyła jeszcze przycisnąć do piersi główkę zapłakanego niemowlaka, a potem huknęło, przeszyło jej plecy bólem, ogłuszyło... Straciła przytomność.
CZYTASZ
Chronica
Sci-fiOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...