Rozdział VI: ZEMSTA KRÓLOWEJ TALARU (15)

5 1 0
                                    

Ian Rayt wyrywał się, szarpał i klął na czym świat stoi. Roben prowadził go siłą między kipiącymi gniewem rubieżnikami, którzy z początku ograniczali się do rzucanych półgłosem obelg i pogardliwych spojrzeń. Aż wreszcie jeden z nich, krzepki chłop z brodą do pasa, wyszedł przed szereg i plunął w twarz byłemu kapitanowi. W ślad za nim poszli pozostali.

- Morderca! Wariat! Chuj zwykły! - krzyczano z lewa i prawa, a słowom towarzyszyły pięści, które jedna po drugiej spadały na brudną od krwi głowę Rayta.

Roben nawet nie starał się ich powstrzymywać. Jeżeli chcieli Rayta upodlić do reszty, to tak miało być. Vox populi! Najwyraźniej na taki los zasłużył sobie w oczach podkomendnych. Takiego chcieli go widzieć – z rudą brodą pozlepianą strupami, śliną spływającą po posiniaczonej twarzy, w rozchełstanej, podartej koszuli, ze swoją słynną protezą potrzaskaną i zwisającą u boku. Oto człowiek, który tak bardzo pragnął zostać kapitanem Dixiema, że Dixiem w końcu postanowił go zniszczyć.

- Puszczaj mnie, gnoju! To jest rozkaz! Rozkaz kapitana! - krzyczał Rayt, oglądając się na Robena. A tamten mu nie odpowiadał, bo wiedział, że już nie musi.

Dopiero, kiedy zbliżali się do końca korytarza, przysunął usta do opuchniętego, wystającego spomiędzy loków ucha Iana Rayta i wyszeptał:

- Puszczę cię. Tak jak ty chciałeś mnie puścić. - Następnie zwrócił się do Isaba, który nie przyłączył się do maltretowania znienawidzonego oficera i tylko robił za niemego świadka. - Otwieraj! - Roben skinął podbródkiem na okrągły właz w ścianie. - Słyszysz? Rusz się!

Ale Isab ani drgnął. Odpowiedział tylko ledwie słyszalnym głosem:

- Tak... Tak nie wolno... To się nie godzi...

Ian Rayt dopiero w tej chwili pojął, jakie okrucieństwo dla niego szykują, i miotał się z taką siłą, że Robenowi musiało pomóc dwóch innych rubieżników. Skrępowali oficera, łapiąc za jego spocony kark i wykręconą za plecami rękę. A on i tak rzucał się jeszcze z lewa na prawo jak raniony zwierz, który już dogorywa, a wciąż jeszcze kłapie paszczą.

- Dalej, otwieraj ten właz! - krzyknął Roben, ale znów bez skutku.

W końcu za wykonywanie rozkazu zabrał się osiłek z gołym, tatuowanym w czaszki i węże torsem.

- Co, żal ci tego gnoja? - rzucił do Isaba i chwycił w muskularne łapy kołowrót, którym ryglowano właz. - Wszyscy byśmy przez niego zginęli, gdyby nie Roben! Niech teraz drań zdycha! Dla mnie to nie problem!

Na jego słowa pozostali odpowiedzieli tylko krótkim, gromkim: „Roben!".

- Opamiętaj się, gówniarzu! - wrzeszczał Rayt w coraz większej panice. - Twój ojciec nigdy by tak nie postąpił...

- O co ci chodzi? – odparł spokojnie Roben. - Dostaniesz swoją własną szalupę...

- To kara śmierci! Nie zgrywaj durnia!

- Przecież ktoś może cię znaleźć i uratować. Żadna kara śmierci, tylko wygnanie.

- Kto ma mnie znaleźć?! Nikt mnie nie znajdzie, wiesz o tym dobrze! Roben, do cholery... - Urwał na widok otwierającego się włazu, za którym ukazało się ciasne, beczułkowate wnętrze szalupy. Dyszał ciężko, strzelał na boki przerażonym wzrokiem i zapierał się ile sił w nogach. - Roben, przecież... Ja nigdy... Co ja ci zrobiłem?! Przez te wszystkie lata... Ostrzegam cię, Roben... Roben! Ale... dlaczego?! Za co?!

- Za całokształt, skurwysynu – powiedział Roben i wepchnął Rayta do szalupy.

Osiłek z czaszkami na piersi zatrzasnął właz wewnętrzny, potem zewnętrzny, i ponownie zakręcił kołowrotem.

Przez wąski prostokątny wizjer widzieli jeszcze wykrzywioną grymasem wściekłości i grozy twarz oficera. Krzyczał coś rozpaczliwie, ale głos nie wydobywał się na zewnątrz. Z szalupy dochodziło jedynie łomotanie pokiereszowanej protezy, którą okładał zatrzaśnięty właz.

Przytwierdzoną do ściany dźwignią Roben zwolnił klamry, które trzymały szalupę na uwięzi. Przez chwilę się namyślał, jakby zwątpił w słuszność swojej decyzji, po czym szybkim ruchem pociągnął za drugą wajchę. Rozległ się przeciągły syk i twarz Rayta zaczęła gwałtownie maleć. Po chwili w wizjerze dało się zobaczyć już cały kadłub szalupy, która wirowym ruchem oddalała się od Dixiema.

A w jej małym bulaju wciąż krzywił się rozwrzeszczany Ian Rayt, który zmierzał tam, gdzie nikt nie usłyszy jego krzyku.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz