- Między stanowiskami obrony przeciwlotniczej rozciąga się pole minowe szerokie jak sam lodowiec – czytała Elena z wiszącego w powietrzu raportu. - Dalej zaczyna się druga linia obrony, czyli samobieżna artyleria i dywizja pancerna generała Gudera...
- Tego generała Gudera?!
Rubieżnicy spojrzeli po sobie niepewnie, bo o rzeźniku z Ogołomu i jego siepaczach niejedno słyszeli.
- Zapomniałaś o osłonie – Hana zwróciła uwagę siostrze, celując lakierowanym paznokciem we fragment pisanego światłem tekstu.
- Ach, prawda! - przytaknęła Elena. - Jest jeszcze osłona termiczna między pierwszą linią obrony a drugą.
- Jeżeli nawet cudem okpimy pelotki – upewniał się Roben, - Dixiem i tak spłonie w tej tarczy, tak?
- Tak - potwierdziły jednym głosem siostry Davenport.
- Więc jak ją wyłączyć?
Elena znowu wczytała się w tekst.
- To chyba da się zrobić... - powiedziała bez przekonania. - Ale nie stąd... Można ją dezaktywować w bazie na wulkanicznym księżycu planety Markam.
- Przecież to ze trzy układy stąd! - obruszył się Isab.
- Ja tego nie wymyślam. - Elena rozłożyła ręce, po czym dodała: - Weźcie pod uwagę, że baza na księżycu Markama jest wyposażona w zasilanie awaryjne. Będziecie mieli ledwie pięć, dziesięć minut, zanim tarcza znowu się pojawi. Musicie to idealnie zsynchronizować! Najlepiej jeśli...
- Dobrze, w porządku! - przerwał jej Roben. - Załóżmy, że zmylimy obronę przeciwlotniczą, wyłączymy osłonę i załatwimy dywizję pancerną Gudera... Wszystko idealnie zsynchronizowane, i tak dalej, i tak dalej... Ale jak mamy się dostać do wnętrza lodowca?
- Z tego, co donosi mój człowiek, wynika, że jest jedno wejście do Zaqueni, a kody są zmieniane raz w tygodniu. Dowożą je dziurawcem z Erfy razem ze świeżą partią klawiszy.
- A propos klawiszy – wtrącił się Armand, - wiemy, jaka jest liczebność garnizonu?
- Szacuje się, że jakieś dwadzieścia tysięcy felczerów.
W obserwatorium zapadła cisza. Słychać było tylko wycie śnieżycy za oknem.
Dopiero po chwili Hana nieśmiało zapytała siostrę:
- A mówiłaś im już o robotach? - Zakreśliła palcem jeden z akapitów raportu. - To lepiej powiedz im o robotach.
<>
- Gdzie on jest?!
Yor huknął głową właściciela „Pod fiszbinami" o półkę z rtęcią. Alkohol srebrzystymi strugami wychlusnął z rozbitych butelek na łysinę faceta.
Drań był uparty, więc Yor owinął wokół jego nalanej gęby porwaną z blatu ścierę do naczyń. Przydusił faceta do baru, podetknął jego łeb pod nalewak i odkręcił kran. Piwo spieniło się na materiale, tam, gdzie znać było wybrzuszenie nosa i ust.
Właściciel dławił się, rzucał w uścisku i trzepał łapami o szynkwas jak ryba płetwami o pomost. Panicznie próbował zaczerpnąć powietrza przez przemoczoną szmatę.
Yor cierpliwie odczekał, zanim dał mu odetchnąć.
- Przecież to zwykły menel... - zipał właściciel, łapiąc powietrze. - Na co ci on?!
- Już ja wiem, na co! - Yor grzmotnął kolanem w podbrzusze faceta. - Gdzie on jest?!
- Szwagier go przygarnął... Zlitował się i przygarnął, tak mówią! Daje mu mieszkać w piwnicy... W swoim burdelu... - Mężczyzna, uciskając dłońmi zmiażdżone krocze, rakiem cofał się przed rozwścieczonym rubieżnikiem. Nie miał, gdzie prysnąć, więc Yor i tak zaraz dopadł do niego, żeby przyłożyć mu prawym sierpowym i ryknąć:
- W jakim burdelu?!
- Na orbicie! - Właściciel kulił się przy podłodze. - Tylko statkiem tam dolecisz... Luksusowy lokal, dla przyjezdnych...
- Niech będzie – Yor odpuścił i usiadł na barowym stołku, bo sam dostał zadyszki od tego bicia. - Znajdę jakąś łajbę w okolicy? - zapytał, a ponieważ właściciel ociągał się z odpowiedzią, znowu sięgnął po ścierkę.
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...