Rozdział VII: OSTATNIA WALKA MARGOT (9)

3 1 0
                                    

Jedli w milczeniu.

Cała rodzina Oppentalów zgromadziła się przy szerokim drewnianym stole, w najprzestronniejszej izbie chaty i, jak co dzień, wcinali upieczone przez Helgę karochy. Każdy po swojemu. Talas powoli, dokładnie przeżuwając, jego żona oszczędnie, jakby ze strachu, że braknie, Inez małymi kęsami, z wielkomiejską wyższością, Krom i Rakan łapczywie, a Balkan – jakżeby inaczej! - bawiąc się jedzeniem.

Na kominku ogień strzelał sękami i jego czerwonawy blask odbijał się w szybach domostwa. Płomienie świec kołysały się, gdy przez szpary w ścianach dmuchało zimnem, a na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność. Przytulnie! Nawet błogo! - mógłby pomyśleć ktoś, kto nie znał Oppentalów i nie wiedział, że przy posiłku rzadko milczą. W rzeczywistości pod ciszą krył się lęk i złość, jakich w tym domu dawno nie było.

- Co? - burknął w końcu Talas, nie wytrzymując napięcia.

Helga nie odpowiedziała od razu. Najpierw nacięła karocha i przyglądała się z zaciekawieniem, jak puszcza zielonkawy sok. Patrzyła jak na rarytas, a nie najpospolitszą bulwę, która pachnie nijako, smakuje nijako i ma tylko tę zaletę, że da się ją uprawiać na Maalu. Oglądała ją jeszcze przez dobrą chwilę, zanim powiedziała krótko:

- Nic.

Talas nie dawał za wygraną i świdrował żonę wzrokiem, jakby chciał siłą wydusić z niej odpowiedź. W końcu ugięła się pod jego spojrzeniem i dodała:

- Sprowadzisz na nas nieszczęście.

Tym razem to on zamilkł i wrócił do jedzenia. Nie przestawał patrzeć bykiem na Helgę. Zerkał znad talerza, a na jego zmarszczonym czole rysowała się głęboka bruzda. Wytrwał w krępującej ciszy tyle, ile zajęło przełknięcie ćwiartki karocha, po czym odezwał się znowu:

- A co miałem zrobić? - spytał. - Zostawić dziewczynę na pewną śmierć? Musiałem pomóc. Trzeba innych traktować tak, jak samemu chce się być traktowanym.

Ostatnie zdanie zabrzmiało w jego ustach jak przykazanie, ale Helgi nie przekonała ani treść, ani patetyczny ton.

- Ja nigdy nie wpakowałabym się w taką sytuację, jak ta kobieta – odparła.

Na to Talas nie znalazł riposty. Znów było słychać tylko pobrzękiwanie sztućców. Rodzice wciąż łypali na siebie spode łba, a dzieciaki zerkały to na matkę, to na ojca, próbując odgadnąć, jak dalej potoczy się ich kłótnia.

Z wyłączeniem Balkana, który pogonił karocha po talerzu, a następnie odezwał się z charakterystycznym dla siebie brakiem wyczucia.

- Ojciec, jest sprawa – Rodzeństwo spiorunowało go wzrokiem, ale on kontynuował jakby nigdy nic. - Mam pomysł, jak zmodernizować naszą hodowlę. Ojciec, powiem prosto z mostu, to będzie, kurde, rewolucja!

Stary Oppental przymknął oczy i wycedził przez zaciśnięte zęby:

- Synek, nie teraz.

- Jak nie teraz, to kiedy? Jak nie my, to kto? - Balkan zaśmiał się i powiódł wzrokiem po rodzinie. Nie pojmował ni w ząb, czemu siedzą z marsowymi minami, zamiast gawędzić z nim i dowcipkować. Biedny, biedny Balkan... Subtelności ludzkich relacji były mu tak obce.

- Synek, porozmawiamy kiedy indziej.

Talas nadludzkim wysiłkiem starał się trzymać nerwy na wodzy. Prawie mu się udało, ale właśnie w tym momencie Helga, jakby nie słysząc wymiany zdań między mężem a synem, przechyliła się przez stół i oznajmiła:

- Rób jak chcesz, Talas, proszę bardzo! Ja tylko ostrzegam, ale, oczywiście, moje zdanie się nie liczy.

Tego było już za wiele. Nie pozostało mu nic innego, jak skorzystać z przywileju głowy rodziny i zakląć przy obiedzie.

- Psiakrew! - huknął, a dzieciaki z szuraniem krzeseł odsunęły się od stołu, jakby wystraszone, że zaraz im się dostanie. - Ona ledwie doczłapała się tu na tej swojej dogorywającej chabecie, a ty każesz mi ją przegnać, gdzie pieprz rośnie. Dobrze, skoro tak chcesz...

- Tego nie powiedziałam.

- Ale jasno dałaś do zrozumienia! - Talas podniósł się od stołu ocierając wargi chustką. - Niech tak będzie! Zaraz ją siłą ocucę i każę się wynosić w podskokach. Skoro tak mamy traktować ludzi w potrzebie...

- Nie trzeba mnie wyganiać, sama pójdę.

Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi. Margot wspierała się na ościeżnicy i wyglądała jak cień samej siebie. Nawet w ciepłym świetle kominka była trupioblada, a pod podkrążonymi oczami siniały wory.

- Gdzie moja besta? - spytała zachrypniętym głosem.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz