Rozdział VIII: KORDON (6)

0 0 0
                                    

Właściciel knajpy „Pod fiszbinami" miał już dawno zamykać, ale interes ostatnio słabo się kręcił, więc póki klienci domawiali trunki, on je podawał.

Była już pora, o której przyzwoici ludzie jadają śniadania, ale do takich spelun przyzwoici ludzie nie chadzali. Zamiast na początek dnia popijać jajecznicę wywarem z czarnych alg, ci od zeszłego wieczora rżnęli w ośmioraka, nudną, oszukańczą grę, w której zamkniętemu w słoju głowonogowi każe się typować zwycięzcę. Całą bandą krzyczeli, chlali, klęli i od czasu do czasu uchylali wieko naczynia, żeby dźgnąć paluchem umęczone zwierzę.

Wydawało się, że od tego momentu poranek potoczy się według znanego scenariusza. Jeden z graczy spadnie pod stół, drugi roztrzaska słój z głowonogiem, bo stworzonko mu nie sprzyjało, i koniec końców na miękkich nogach pójdą w cholerę. Taką nadzieją żył właściciel „Pod fiszbinami", który wycierał dawno wytarte kufle, byle tylko nie zasnąć.

Jak ogromne było jego zdziwienie, gdy nagle stalowe drzwi rozsunęły się i razem ze śniegiem i mrozem do knajpy wszedł mężczyzna o nietutejszym wyglądzie.

Nieznajomy otrzepał ze śniegu elegancką pikowaną kurtkę i stanął przy barze ze słowami:

- Szukam jednego kolesia.

- A ja nie szukam guza – odparł właściciel, dyskretnie kładąc dłoń na schowanej pod ladą strzelbie. - Tu się pije, nie gada.

- Jestem Yor Kanoo – przedstawił się przybysz, - z załogi kapitana de Vignemont. To nazwisko coś ci mówi?

Nagle zapadła cisza. Chłopaki od ośmioraka jak na rozkaz obrócili się w stronę baru. Oczywiście, że to nazwisko im coś mówiło – sława Aarona sięgała daleko, a oni nie wiedzieli, że chodzi o Robena. Yor nie zamierzał tego precyzować.

- Teraz inaczej porozmawiamy? - wpatrywał się we właściciela zza nieprzejrzystych szkieł okularów.

Tamten zwilżył wargi językiem i milczał. Nie dawał wiary, że modniś, który odwiedził go w ten śnieżny poranek, naprawdę przyszedł od legendarnego de Vignemonta. I ten brak wiary miał biedaka sporo kosztować.

- Inaczej porozmawiamy – przytaknął właściciel i wyciągnął spluwę spod baru, żeby pogrozić nieznajomemu.

Nie zauważył nawet, jak Yor wyszarpnął z kieszeni rewolwer i podbił nim lufę strzelby. Śrut z hukiem podziurawił strop.

Chmura tynku nie zdążyła jeszcze opaść na ziemię, a Yor już wziął na cel typów od ośmioraka. Mężczyźni podrywali się z miejsc, gotowi sprać cudzoświatowca na krwawą miazgę, gdy pociski przeszyły ich torsy.

Meble trzasnęły pod upadającymi ciałami, a słój z głowonogiem rozbił się w drobny mak. Zwierzak, przebierając mackami po czarnej od brudu podłodze, popełzł ku wolności.


ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz