Właściciel knajpy „Pod fiszbinami" miał już dawno zamykać, ale interes ostatnio słabo się kręcił, więc póki klienci domawiali trunki, on je podawał.
Była już pora, o której przyzwoici ludzie jadają śniadania, ale do takich spelun przyzwoici ludzie nie chadzali. Zamiast na początek dnia popijać jajecznicę wywarem z czarnych alg, ci od zeszłego wieczora rżnęli w ośmioraka, nudną, oszukańczą grę, w której zamkniętemu w słoju głowonogowi każe się typować zwycięzcę. Całą bandą krzyczeli, chlali, klęli i od czasu do czasu uchylali wieko naczynia, żeby dźgnąć paluchem umęczone zwierzę.
Wydawało się, że od tego momentu poranek potoczy się według znanego scenariusza. Jeden z graczy spadnie pod stół, drugi roztrzaska słój z głowonogiem, bo stworzonko mu nie sprzyjało, i koniec końców na miękkich nogach pójdą w cholerę. Taką nadzieją żył właściciel „Pod fiszbinami", który wycierał dawno wytarte kufle, byle tylko nie zasnąć.
Jak ogromne było jego zdziwienie, gdy nagle stalowe drzwi rozsunęły się i razem ze śniegiem i mrozem do knajpy wszedł mężczyzna o nietutejszym wyglądzie.
Nieznajomy otrzepał ze śniegu elegancką pikowaną kurtkę i stanął przy barze ze słowami:
- Szukam jednego kolesia.
- A ja nie szukam guza – odparł właściciel, dyskretnie kładąc dłoń na schowanej pod ladą strzelbie. - Tu się pije, nie gada.
- Jestem Yor Kanoo – przedstawił się przybysz, - z załogi kapitana de Vignemont. To nazwisko coś ci mówi?
Nagle zapadła cisza. Chłopaki od ośmioraka jak na rozkaz obrócili się w stronę baru. Oczywiście, że to nazwisko im coś mówiło – sława Aarona sięgała daleko, a oni nie wiedzieli, że chodzi o Robena. Yor nie zamierzał tego precyzować.
- Teraz inaczej porozmawiamy? - wpatrywał się we właściciela zza nieprzejrzystych szkieł okularów.
Tamten zwilżył wargi językiem i milczał. Nie dawał wiary, że modniś, który odwiedził go w ten śnieżny poranek, naprawdę przyszedł od legendarnego de Vignemonta. I ten brak wiary miał biedaka sporo kosztować.
- Inaczej porozmawiamy – przytaknął właściciel i wyciągnął spluwę spod baru, żeby pogrozić nieznajomemu.
Nie zauważył nawet, jak Yor wyszarpnął z kieszeni rewolwer i podbił nim lufę strzelby. Śrut z hukiem podziurawił strop.
Chmura tynku nie zdążyła jeszcze opaść na ziemię, a Yor już wziął na cel typów od ośmioraka. Mężczyźni podrywali się z miejsc, gotowi sprać cudzoświatowca na krwawą miazgę, gdy pociski przeszyły ich torsy.
Meble trzasnęły pod upadającymi ciałami, a słój z głowonogiem rozbił się w drobny mak. Zwierzak, przebierając mackami po czarnej od brudu podłodze, popełzł ku wolności.
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...