Rozdział IV: ORBITALNY DRYF (6)

7 2 4
                                    

Nie co dzień wysadza się w powietrze całą planetoidę.

Zresztą pierwotny plan wcale tego nie zakładał. Mieli zwinąć talar i wziąć nogi za pas. Jednak Aaron w ostatniej chwili zmienił zdanie. Poniosła go ambicja. Uszczknąć nieco ze skarbca Madery? To za mało! On chciał babę na dobre wysiudać z interesu. Tym samym zakończyłby wreszcie ciągnącą się latami wojnę podjazdową.

Wokół jego utarczek z bezwzględną królową talaru narosły już legendy. „Słyszeliśta, że Magnitor rozpieprzył Dixiema? Właśnie na odwrót, baranie!" Tak wykłócali się pomyleni korsarze, którzy wiedzieli tyle, co nic, ale chętnie folgowali fantazjom. W rzeczywistości nigdy nie doszło do otwartej bitwy między Aaronem i Maderą. Sabotaż, dywersja, fortel – takiej taktyki trzymały się obie strony. Mimo że wszystkim przynosiła tyle zysków, co strat i nie pozwalała zachwiać delikatną równowagą sił.

Do czasu akcji na Argeddonie.

- Osobiście podłożę ładunki.

Tak, tamtego dnia ambicja odebrała Aaronowi rozum. Co gorsza, to zaćmienie umysłu udzieliło się też pozostałym. Wysłuchali planu, święcie wierząc, że wszystko pójdzie jak z płatka. Tak śmiała akcja niosła ze sobą olbrzymie ryzyko, ale w tamtym momencie nikt nie brał go pod uwagę. Skoro wszechmocny de Vignemont mówi, że się uda, to porażka nie wchodzi w rachubę. Za swoim charyzmatycznym kapitanem gotowi byli pójść w ogień.

I koniec końców poszli.

Nachylony nad holograficznym modelem Argeddona Aaron cierpliwie tłumaczył kolejne kroki natarcia. Wodził palcem po schemacie szybów wydrążonych w kosmicznej skale i przydzielał obowiązki grupom uderzeniowym.

Magnitor, flagowy okręt Madery, opuścił akurat argeddoński port, co stanowiło idealną okoliczność do przeprowadzenia ataku. Pozostawała jeszcze obrona przeciwlotnicza, ale artyleria Dixiema mogła ją unieszkodliwić jeszcze przed rozpoczęciem desantu. Później starczyło, żeby odcięli komunikację, tak by personel bazy nie wszczął alarmu, przejęli kontrolę nad przepompownią, zaminowali centralny zbiornik paliwa i wrócili na pokład statku. Na koniec z bezpiecznego dystansu obejrzą sobie pokaz fajerwerków i odtrąbią zwycięstwo. Bułka z masłem! W każdym razie tak przedstawiał to Aaron.

Mówił przekonująco, w uniesieniu, jak prawdziwy wódz.

- Osobiście podłożę ładunki – powtórzył raz jeszcze, by wszyscy dobrze zapamiętali, że własnymi rękami zada ostateczny cios Maderze. - Pierwsza eksplozja zapoczątkuje reakcję łańcuchową, która rozsadzi od środka całą planetoidę. Maestria, co nie? - uśmiechnął się z nieskrywaną dumą. - Ponieważ trudno przewidzieć, ile potrwa nasza operacja, zapalniki czasowe nie wchodzą w grę. Będziemy detonować zdalnie, z pokładu Dixiema. Roben, ty się tym zajmiesz. Kiedy tylko poderwiemy śmigacze do lotu, naciśniesz guzik. Podołasz?

Aaron zawsze wyznaczał Robenowi zadania, które, jakkolwiek odpowiedzialne, nie wymagały nadstawiania karku. Po prawdzie wątpił, czy jego młodszy syn poradzi sobie pod ostrzałem, więc, słusznie czy nie, wolał trzymać go pod kloszem. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę i dlatego do Robena na stałe przylgnęła ksywa guzikowego. Zawsze znalazł się jakiś guzik z dala od niebezpieczeństwa, do którego trzeba było przypisać kogoś, kto go nadusi. Czyli Robena – a jakże!

Tuż przed akcją Roben udał się na swoje stanowisko u starego Kega. Nawigator włamał się do monitoringu bazy i przerzucił obraz z kamer przemysłowych Argeddona na trójmonitory bocianiego gniazda. Patrole Madery spacerowały po ekranach nieświadome tego, co zaraz się wydarzy.

Najpierw zagrały rakiety. Ogłuszający świst poniósł się echem po korytarzach okrętu. Pociski, jeden po drugim, opuszczały wyrzutnie i kierowały się w stronę oznaczonych laserowo celów. W okamgnieniu zmiotły z powierzchni planetoidy obronę przeciwlotniczą Madery. Nim stanęły w ogniu ostatnie działa, z wnętrza Dixiema wystrzeliły śmigacze. W ciasnej formacji pikowały ku srebrzystej bryle Argeddona. Pchane ogniem odrzutowych silników przebiły błękitnawy płaszcz sztucznej atmosfery i siadły na pasach portu. Ledwie przekołowały pod wieżę kontroli lotów, spod ich owiewek i z przedziałów transportowych wyskoczyły oddziały rubieżników.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz