Rozdział IV: ORBITALNY DRYF (1)

7 2 11
                                    

W czerwonym blasku Kraśnika – Narada – Komu ufa Ian Rayt – Z wizytą u starego Kega – Argeddon – Pobudka, sukinsyny! – Po drugiej stronie lustra


Dixiem wzbił się na wysoką orbitę Turpina.

Z tego pułapu burzowy glob przypominał wypełnioną dymem kryształową kulę. Iluzję burzyły jedynie spiralne smugi cyklonów bezustannie nawiedzających planetę.

Turpin krążył wokół czerwonego olbrzyma, przez astronautów pieszczotliwie nazywanego Kraśnikiem. Teraz promienie gwiazdy padały na sunący w próżni okręt. W purpurowym świetle skrzyły się szpikulce przekaźników na górnym pokładzie, a kadłub wyraźnie odcinał się konturem od wszechobecnej czerni kosmosu.

Dixiem piął się w górę na błękitnych płomieniach silników rufowych, po czym zastygł w miejscu. Olbrzymie dysze w tyle kadłuba błysnęły kilkukrotnie i zgasły. Ich rolę przejęły mniejsze silniki manewrowe, które zapłonęły na kilu – parę w przedniej części bakburty, reszta w tyle sterburty. Migotały to silniej, to słabiej stabilizując kurs giganta.

Krążownik wszedł w kontrolowany dryf.

<>

Zły to statek, co ma więcej, niż jednego kapitana. Dixiem miał ich troje.

Pierwszym był Aaron de Vignemont, który teraz nie potrafił samemu unieść własnej głowy, o byciu głową załogi nie wspominając. Na długo zanim skurczył się do rozmiarów niemowlaka, namaścił Margot na swoją zastępczynię. Mimo że dziewczyna zaciągnęła się na statek stosunkowo późno, jej wybór był oczywisty. Odkąd pojawiła się na pokładzie Dixiema, ciężko harowała, żeby wywalczyć sobie pozycję wśród otaczających ją mężczyzn. Urabiając się po łokcie, szczebelek po szczebelku, pięła się po drabinie okrętowej hierarchii. I chociaż początkowo budziła niechęć u załogantów, w przeciągu kilku lat zdobyła ich zaufanie i szacunek. Do każdego odnosiła się jak do równego sobie, nie migała się od odpowiedzialności, znała się na fachu astronauty... Margot była strzałem w dziesiątkę. Ale teraz nie ona rządziła Dixiemem, tylko Ian Rayt – pełniący obowiązki pełniącej obowiązki.

Kiedy Margot schodziła z pokładu w gorgońskim porcie, to właśnie jemu przekazała dowodzenie. Pedantyczny drugi oficer wydawał się być odpowiednią osobą do utrzymania porządku podczas nieobecności pani kapitan. To zadanie idealnie korespondowało z jego charakterem. Był sumienny, dokładny, pracowity... Chociaż większość załogi nazywała go po prostu czepialskim kutasem.

Ponieważ okazało się, że nieobecność Margot potrwa dłużej, niż zakładane początkowo kilkanaście godzin, Ian Rayt wciąż pozostawał kapitanem. Mało tego! Odnajdywał się w tej roli jak ryba w wodzie. Jednym się to podobało, innym – ani trochę.

Ledwie weszli do sali narad, bez pardonu usiadł na szerokim fotelu w szczycie stołu, co spotkało się z pomrukiem dezaprobaty wśród załogi. Zajął miejsce Aarona, a na coś takiego nie poważyła się wcześniej nawet Margot, która miała przecież do tego dużo większe prawo, niż jej tymczasowy zastępca.

Jednak Rayt nie dbał o opinię innych. Jak gdyby nigdy nic, rozparł się w fotelu, zdjął z głowy fedorę i położył ją na blacie stołu.

Wpadające przez bulaj światło Kraśnika rozpaliło czerwono jego długie włosy. Płomiennorudymi lokami opadały na kołnierz płaszcza, a tam, gdzie wcześniej potnik kapelusza opierał się na skroniach, przylegały gładko do głowy.

Zamiast oficjalnie rozpocząć zebranie, co było kapitańskim przywilejem, Rayt sięgnął do kieszeni po fajkę. Stalową protezą chwycił cybuch, a drugą ręką wygrzebał zza pazuchy skórzany mieszek. Nabrał szczyptę tytoniu w dwa palce, umieścił w zdobionej główce z pianki morskiej i przyklepał kciukiem. Nabijał fajkę starannymi ruchami, czekając na koniec sporu, który rozgorzał przy drzwiach wejściowych.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz