Najpierw usłyszeli pojedyncze uderzenie. Niezbyt głośne, ale wyraźne. Niedługo potem rozległo się kolejne, i jeszcze jedno... Tym razem to nie były torpedy, choć dźwięki uderzeń niosły się po zbrojeniu kadłuba i wprawiały jego szkielet w krótkotrwałe, ale wyczuwalne drgania. Wibracje rozchodziły się po podłogach i ścianach. Pojawiały się i znikały.
Roben wiedział, co to oznacza. Kapsuły abordażowe Madery doleciały do celu. Przywierały do kadłuba Dixiema jak bańki, które ineci stawiają na plecach hipochondryków, by dać upierdliwcom złudzenie, że są poddawani wyrafinowanej kuracji. Teraz załogom kapsuł pozostało tylko rozpruć palnikami burty statku i już mogli gościć się we wnętrzu krążownika. Gościć się, jak to oni, plądrując i masakrując wszystko, co stanie im na drodze.
- Urodziła ją jedna z tych wielkich maszkar z Tartara – opowiadał Posępny. - Na własne uszy słyszałem, tak mówią. Chociaż inni gadają, że wcale się nie urodziła. Wyhodowano ją w laboratoriach układu Anuba. Po anubijsku Madera znaczy „zlepiona z odpadów". - W głosie Mahakanina po raz pierwszy dało się usłyszeć jakieś emocje. A konkretnie mieszaninę podniecenia i strachu, jak u myśliwego, który wyprawił się na grubego zwierza i opisuje niedoszłą zdobycz pozostałym członkom wyprawy. - Później trafiła do chirurgów z orbitalnych wież Mutylida, gdzie porozrywali ją na kawałki, a organy wewnętrzne zakuli w mechaniczny pancerz. Niewiele z niej zostało po tych operacjach, to bardziej maszyna, niż kobieta. Tylko powtarzam, co słyszałem – dodał na koniec, jakby w obawie, że zostanie wyśmiany.
Dotarli do schodów prowadzących na górny pokłady, który przecinała Aorta. Wspinając się po pogrążonych w mroku stopniach, Posępny chciał dalej mówić o tym, co słyszał, czego nie słyszał i o tym, co mu wyobraźnia podpowiada, ale Roben uciszył go gestem dłoni. Nasłuchiwał. Odgłosy abordażu umilkły. Widocznie już wszystkie kapsuły dobiły do Dixiema. Przez chwilę panowała absolutna cisza, po której rozległy się pojedyncze krzyki i wystrzały.
Ruszyli dalej, czujniejsi, niż wcześniej. Załoga Magnitora wdarła się na pokład, a to znaczyło, że w każdej chwili mogli stanąć twarzą w twarz z uzbrojonym po zęby przeciwnikiem. Po zęby! Bo podopieczni Madery nie przebierali w środkach i jeśli mieli wybierać między zwykłą strzelbą a wyrzutnią rakiet, decydowali się na to drugie. Za byle dezerterem posłaliby głowicę jądrową.
- Na Argeddonie miała ponoć salę tortur, gdzie żywcem wykrawała z jeńców flaki i kazała im patrzeć, jak je pożera – mówił znowu Posępny, choć teraz ledwie słyszalnym szeptem. Jego szeroko otwarte oczy bielały w ciemnościach, a hebanowa skóra lśniła od potu.
Zabrzęczał komunikator i Roben sięgnął po niego do kieszeni prochowca. Przysunął urządzenie do twarzy.
- Spotkałem się z Habanem i jego chłopakami – rozległ się głos Yora. - Trzymaj kciuki, żeby nas nie wypatrzyli, zanim dolecimy do Magnitora.
- Przyjąłem – potwierdził Roben i z powrotem schował komunikator.
- Ty ją kiedyś spotkałeś, prawda? - odezwał się Posępny po chwili milczenia. - To tylko plotki czy... czy nie tylko? Jaka ona jest?
- Nie wierz we wszystko, co mówią ludzie – odpowiedział Roben.
- Więc to nieprawda? - dopytywał Mahakanin z nadzieją w głosie.
- Tego nie powiedziałem.
CZYTASZ
Chronica
Ficção CientíficaOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...