Carmen# 36

310 39 3
                                    

              Samotność. Siedzenie w domu. Znika uśmiech. To uczucie bezsilności staje się ciężkie, materialnie nieznośne. To obrzydzenie do samego siebie, kiedy patrzy się w lustro. Umysł to już tylko taki cmentarz. Tam pochowałem już nadzieję, optymizm, radość życia, miłość. Wszystko to umarło i nigdy nie wróci. Czasem siadam i po prostu czuję, że już nie mam siły, że to wszystko powoli mnie przerasta i zmierzam do własnej autodestrukcji. 

         Żyłem, chociaż byłem martwy. Jak mogłem kochać, skoro moje serce nie biło? Po tym co stało się z Carmen, jak omal się nie pocałowaliśmy wiedziałem, że to koniec mojego szalonego dorosłego życia. Pora pogodzić się z prawdą, że już nie radzę sobie ze swoim życiem i wrócić do Carlisla i Esme. Do domu. Tam znajdę spokój, zrozumienie i odrobinę ciepła. Bo teraz byłem zamrożony, zimniejszy niż skała.  Ktoś wieczorem zaczął walić w moje drzwi. Pakowałem właśnie swoje rzeczy.
        Otworzyłem drzwi i cofnąłem się o krok. - Carmen?- odparłem zdziwiony. Miałam krew na linii brzucha. Osunęła się w moje ramiona. Zamknęła oczy.Umierała. Nie myśląc za wiele ugryzłem ją. Krzyknęła, kiedy jad zaczął rozchodzić się w jej żyłach trawiąc je jak żywy ogień.  Wiedziałem, że ktoś usłyszy jej krzyk. Zaniosłem ją szybko, z prędkością wampira do piwnicy i czekałem tam kilka dni, aż się obudzi. 
        Nie wiedziałem co się jej stało, kto jej to zrobił. Miała na wysokości żeber głęboką ranę jak od noża albo kuli. Nie byłem pewny. Jej oczy otworzyły się i ujrzałem ten mroczny szkarłatny kolor. - Carmen?- powiedziałem cicho. Spojrzała na mnie i chwyciła się za gardło. Byłem przygotowany. Wykradłem ze szpitala kilkanaście woreczków krwi, nie chciałem powtórki jak z Corin. Carmen poczuła krew, kiedy z wysiłkiem przerwałem folię w jednym z woreczków i chwyciła go z taką szybkością jaka chyba i ją zszokowała. Takie zachowanie trwało u niej przez kilka pierwszych dni. Potem zgodziła się polować ze mną na zwierzęta. Po miesiącu, który jej poświęciłem zmieniła się. Była znowu tą delikatnie mówiąc charakterną Carmen.- Powiedz kto ci zrobił coś takiego?- wypytywałem, ale nie chciała niczego powiedzieć. Na dodatek jej myśli były dla mnie niedostępne.
       Za każdym razem, kiedy chciałem je odczytać lądowałem na podłodze jakby od środka uderzył mnie prąd. To musiał być jakiś dar. Nie próbowałem więc już zaglądać do jej myśli.- Edward, a ty powiesz mi teraz prawdę na swój temat?- zapytała siadając obok mnie na kanapie. - Co mam ci powiedzieć?
         Urodziłem się dwudziestego czerwca tysiąc dziewięćset pierwszego roku w Chicago. Mając siedemnaście lat zachorowałem na hiszpankę. Mój przybrany ojciec Carlisle był lekarzem. To on mnie ugryzł i przemienił, tak jak Esme, która jest jego żoną i moją wampirzą matką. Moja ludzka mama Elizabeth umarła w tym samym czasie, kiedy ja byłem chory, a ojciec zmarł przed mamą. Nie miałem z nim dobrych relacji. Calenowie stali się dla mnie rodziną- odparłem patrząc w podłogę.- Gdzie teraz są? Czemu nie ma cię z nimi?- zapytała, a ja westchnąłem ciut teatralnie- Zbuntowałem się zaraz po przemianie i popełniłem wiele błędów. Niestety nie było szansy tego naprawić- powiedziałem ze smutkiem- Co masz na myśli mówiąc o błędach?-zapytała chociaż liczyłem, że tego nie zrobi- Zabiłem wiele ... niewinnych... kobiet- wykrztusiłem, a ona spojrzała na mnie z zaskoczeniem i strachem w oczach.- Opowiesz mi o tym?- zapytała, ale pokręciłem przecząco głową. Nie mogłem wracać do tych wspomnień, bo nie wiem czy bym je zniósł.

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz