James #101

351 21 3
                                    

Wynurzyli się z lasu jedno po drugim, w odległości jakichś dwunastu metrów od siebie. Mężczyzna, który wyszedł na polanę pierwszy, cofnął się natychmiast, by pojawić się po chwili ponownie, tym razem jednak za plecami wysokiego bruneta, który, jak z tego wynikało, dowodził całą grupą. Trzecia była kobieta. Miała płomiennorude włosy. Zbliżając się do mojej rodziny, mieli się wyraźnie na baczności i trzymali się blisko siebie, jak zresztą przystało na trojkę drapieżników, które napotykają na drodze nieznane,liczebniejsze stado tego samego gatunku.

Gdy podeszli dostatecznie blisko mogłem im się dokładnie przyjrzeć. Od razu dostrzegłem między nami duże różnice. Byli dzicy. Drapieżni i niebezpieczni. Ich czerwone oczy badały nasze reakcje i w każdej chwili byli zdolni zaatakować. Ich ubrania były podniszczone, a nogi bose, co świadczyło o tym, że wędrują dłuższy czas. Carlisle wyszedł im naprzeciw w asyście Emmetta i Jaspera. On także zachowywał wszelkie zasady ostrożności. Nieznajomi przyjrzeli mu się uważnie. Wyglądał przy nich jak
dystyngowany mieszczuch na wakacjach przy grupie prostych drwali. Musiało ich to nieco uspokoić, bo niezależnie od siebie wyprostowali się i rozluźnili.

Z całej trójki najbardziej wzrok przykuwał z pewnością przywódca grupy. Pod charakterystyczną bladością kryła się oliwkowa cera, pasująca do lśniących czernią włosów. Mężczyzna nie wyróżniał się wzrostem ani wagą, ale wielu mogło mu zazdrościć muskulatury, choć rzecz jasna daleko mu było do Emmetta. Uśmiechając się, odsłaniał białe zęby. Patrząc na niego zrozumiałem dlaczego nie powinno się zakochiwać w cudzym uśmiechu. Może i uśmiechał się przyjaźnie, ale spojrzenie miał groźne.

Kobieta była bardziej dzika, jej oczy rozbiegane. Zerkała wciąż to na Carlisle'a i jego towarzyszy, to na pozostałych, którzy stali rozproszeni bliżej mnie i Belli. Jej potargane włosy drgały w podmuchach lekkiego wieczornego wiatru. Drugi mężczyzna trzymał się z tyłu, nie narzucał się ze swoją obecnością. Był nieco niższy i wątlejszy od bruneta, miał jasnobrązowe włosy o przeciętnym odcieniu. Jego oczy, choć zupełnie nieruchome, były
najbardziej czujne. Był typem łowcy. To mi się nie spodobało.
Nadal się uśmiechając, przywódca grupy podszedł do Carlisle'a.

- Wydawało nam się, że gra tu ktoś z naszych - odezwał się swobodnym tonem. W jego głosie pobrzmiewały śladowe ilości francuskiego akcentu. - Jestem Laurent, a to Victoria i James. - Wskazał na swoich towarzyszy.

- Mam na imię Carlisle, a to moi najbliżsi: Emmett i Jasper, a tam dalej Rosalie, Alice i Esme, i Edward z Bellą. - Nie przedstawił nas po kolei, tylko z rozmysłem parami bądź trójkami. Bella drgnęła, gdy wymówił jej imię.

- Znajdzie się miejsce dla kilku nowych zawodników? - spytał Laurent przyjaźnie.

- Właściwie już kończyliśmy - odparł Carlisle podobnym tonem. - Ale możemy umówić się na później. Planujecie na dłużej zatrzymać się w okolicy?

- Po prawdzie kierujemy się na północ, byliśmy tylko ciekawi kto tu jeszcze przebywa. Od bardzo dawna nikogo nie spotkaliśmy.

- W tej części stanu jesteśmy tylko my, no i czasami trafiają się przypadkowi wędrowcy, tacy jak wasza trójka.

Napięcie stopniowo opadało, a wymiana zdań zamieniała w towarzyską pogawędkę. Jasper rozmyślnie sterował emocjami przybyłych wykorzystując swój dar.

- Jak daleko zapuszczacie się na polowania? - zapytał Laurent.

- Trzymamy się gór Olympic, tylko czasami odwiedzamy nadbrzeżne.Osiedliliśmy się na stałe tu niedaleko. Znamy jeszcze jedną rodzinę, mieszkają na północ stąd, koło Denali.Laurent odchylił się nieco na piętach.

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz