List # 40

433 40 6
                                    

Minęły dwa lata.Po raz kolejny się przeprowadziliśmy. Teraz w okolice Rochester. To spokojna okolica. Znaleźliśmy idealny dom. Wokół las, a miasto jakieś pięć, sześć kilometrów dalej. Nawet szybko się tam zadomowiłem. Carlisle martwił się tym, że nie mam towarzystwa. W duchu chciał bym miał jakąś towarzyszkę życia. Niestety nic na to nie wskazywało. Carmen pisała do mnie coraz częściej. Właśnie otwierałem kolejny list, który mi przysłała.

,, Edwardzie,

Znalazłam miłość mojego życia. Ma na imię Eleazar. Zakochaliśmy się w sobie do szaleństwa. Wiem już, że nie będę sama. Zapraszam cię właśnie na nasz ślub. Tak, wychodzę za mąż. Musisz być, nie wyobrażam sobie tego dnia bez ciebie. Gdyby nie to, że mnie przemieniłeś już bym pewnie nie... no i nie poznałabym mojego ukochanego. Ślub jest za dwa tygodnie, dokładnie 14 lutego. Wiem, że to trochę śmieszna data, ale co tam. Całe moje nowe życie jest nietypowe, więc czemu miałabym nie wyjść za mąż w walentynki? Uroczystość odbywa się w plenerze o północy. Na odwrocie listu masz mapę. Całuję,

Carmen. "

Wychodzi za mąż. Uśmiechnąłem się do siebie. Znalazła swoje szczęście. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony. Czułem się winny, gdy została w Hiszpanii sama w swojej nowej naturze. Była jednak bardzo dzielna. Chyba nawet bardziej niż ja. Oczywiście, że zamierzałem iść na ten ślub. Tylko fakt, że będę tam sam nie był dla mnie pocieszający. Co pomyśli Carmen widząc mnie samego? Biedny Edward wciąż samotny. Wstałem i spojrzałem pobieżnie na mapę. Już wiedziałem jak tam dotrzeć.
Carlisle wrócił właśnie z Esme z teatru. Czas oznajmić im nowinę. - Carlisle jedziemy za dwa tygodnie do Hiszpanii, Carmen wychodzi za mąż- odparłem, a oni spojrzeli na mnie zaskoczeni. Esme w końcu przerwała milczenie mówiąc- Świetnie, nareszcie będzie okazja poznać twoją przyjaciółkę- odparła, choć w myślach było jej przykro, że Carmen już jest zajęta, bo liczyła w duchu, że między nami coś jeszcze jest.
Carmen była cudowna, ale kompletnie nic do mnie nie czuła. Byłem ciekaw kim jest jej wybranek. Fakt, że pojadę do niej sam nie był, aż tak przykry, gdy wiedziałem, że po tylu latach znowu ją zobaczę.- Ceremonia jest w walentynki o północy-odparłem, a Esme się uśmiechnęła.- Jak romantycznie- stwierdziła. Wtedy zastanawiałem się przez chwilę i odparłem- A kiedy wy braliście ślub?- Esme spojrzała na Carlisla i uśmiechnęła się- Nie mamy prawdziwego ślubu, tylko taki na papierze, ale bez ceremonii- wyjaśniła Esme.- A może by tak zorganizować Wam ceremonię i wesele ?- zaproponowałem. Esme zaczęła się śmiać, a Carlisle pocałował ją w czoło z czułością- My nie lubimy szumu i sensacji, mamy dokument wskazujący, że jesteśmy małżeństwem i to nam wystarczy. Najważniejsze jest to, że się kochamy i nigdy się to nie zmieni, z weselem czy bez niego- powiedział Carlisle, a Esme w myślach widziała go jako swój ideał, jak swojego księcia i jej jedynym marzeniem było to, by znowu go pocałować.
To było takie piękne. Taka wielka i wieczna miłość. Zazdrościłem tego trochę mojemu tacie, bo sam marzyłem, by jakaś dziewczyna chciała mnie kochać do końca świata. - Pojedziemy z tobą na ten ślub synku- odparła Esme i wzięła za rękę męża ciągnąc go w stronę sypialni.- Edward- odezwała się do mnie jeszcze- Tak?- zapytałem- Mógłbyś pójść popolować pierwszy?- to dwuznaczne pytanie dało mi znać, że chcą pobyć sami. Ukłoniłem się jak dżentelmen i wyszedłem z domu. Polowanie w dzień jest nieco trudniejsze. Wymaga ostrożności. W lesie mogą być jacyś ludzie. Chociaż z uwagi na to, że mieszkamy z dala nie było to prawdopodobne. Pożywiłem się szybko i powoli wróciłem do domu. Bardzo powoli. Kiedy dotarłem pod drzwi wiedziałem, że Carlisle i Esme oglądają telewizję. Wszedłem do środka spokojnie. Carlisle spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Jego oczy były czarne.- Dobrze, że jesteś, ja i Esme idziemy zapolować- powiedział, a ja skinąłem głową i poszedłem do swojego pokoju posłuchać Louisa Armstronga.
Z płyty popłynęły dźwięki piosenki ,, Hello Dolly". Lubiłem wiele rodzajów muzyki, ale Louis Armstrong był moim faworytem. Jego muzyka poprawiała mój humor. Nadawała mojej egzystencji odrobinę życia. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie lekcje tańca z Carmen. Była taka niezwykła, pełna gracji. Nie mogłem się doczekać, kiedy ją zobaczę.

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz