Roxane # 51

436 35 4
                                    

               Coś niezwykłego działo się ze mną na myśl o Roxane. Nie umiałem przestać wyobrażać sobie jak leży ze mną w czystej pościeli. Zastanawiałem się jak wygląda bez ubrania. Aż sam bałem się tego co się ze mną działo. Siedząc w swoim pokoju i czekając na świt zastanawiałem się dokąd poznała Rose i czemu tak długo nie wraca.
Wcześniej zawsze była późno wieczorem, a teraz zbliżał się ranek i wciąż nie było po niej śladu. Wreszcie usłyszałem jej zmącone myśli. Jest. Wróciła.
              Całe szczęście. Jednak, kiedy usłyszałem myśli Carlisla zaczynałem jej współczuć. Nie będzie miała łatwej rozmowy. Zaczął na nią naciskać, by powiedziała mu prawdę.
Usłyszałem jego myśli. Wszystko wiedział. To było do przewidzenia. W końcu jest lekarzem.
              Był na każdym jej miejscu zbrodni, bo musiał wystawić akt zgonu dla rodziny. Inaczej nie mogliby pochować zabitych. Wyczuł jej woń. Nie było to trudne. Pachniała jak tysiące piwoni w jednym.
             Coś jak rozbity flakonik najbardziej ostrych perfum. Carlisle był zdenerwowany, więc i ona zaczęła się denerwować. Zbywała go udając, że nie wie o co mu chodzi. Kłamała w żywe oczy. Dał jej ostrzeżenie. To oznaczało, że był u szczytu załamania. Carlisle nie lubił karać ani krzyczeć, a już rzadko kiedy bywał stanowczy.
              To ciepły, pogodny facet, życzliwy dla innych. Nie wiedziałem jak mam zapobiec ich kłótni. Był tak wewnętrznie wzburzony, że nie chciałem się pchać w stronę jego gniewu. Głupi nie jestem. W końcu uznałem, że pójdę już na spotkanie z Roxane.
                    Miałem dla niej romantyczną randkę. Miałem nadzieję, że się uda. Zbierając po schodach wpadła na mnie Rosalie, która właśnie biegła do swojego pokoju.
Zrobiłem jeszcze krok i jeknąłem. Cholera.
             Wróciłem po schodach na górę i wszedłem do pokoju Rosalie. Okno było otwarte. Jest na dachu, jak zwykle, gdy coś ją gryzło. Wskoczyłem na dach. Siedziała tam kiwając nerwowo. Położyłem jej dłoń na plecach i usiadłem obok. - No co? - zapytała zdenerwowana - Nie traktuj nas jak swoich wrogów Rose, jesteśmy rodziną, już zapomniałaś? - zapytałem smutny, że tak bardzo chce nas, rodzinę odsunąć od własnego życia. - Nie zapomniałam, ja po prostu... Nie umiem się opanować, muszę dokończyć tą zemstę, tylko wtedy poczuję spokój- odparła, a ja zobaczyłem w niej odrobinę siebie z dawnych lat.
                   Odważna, zawzięta i mająca przekonanie, że wie lepiej i sama poradzi sobie ze wszystkim. Objąłem ją mocno- Wiem, musisz i kropka, ale coś się w tobie zmienia, ja nie mogłem uwierzyć w to jak przed chwilą rozmawiałaś z Carlislem, krzywdzisz nie tylko tych nic nie wartych gości, ale także nas- odparłem szczerze, nie mogła przecież całkiem stać się zimna i nieczuła.
                  Ukryła twarz między kolanami. Wstałem i ruszyłem z powrotem do okna, kiedy zawołała - Edward!- spojrzałem na nią smutno - Przepraszam- odparła cicho , a ja bez słowa wszedłem do domu. Zbiegłem po schodach i krótko spoglądając na Esme odparłem- To na razie, wrócę pod wieczór- po czym wybiegłem frontowymi drzwiami i ruszyłem w stronę lasu.
                   W jednej chwili usłyszałem myśli Rosalie i Carlisla oraz zaskoczenie Esme. Przyznała się. Byłem z niej dumny. Mądra dziewczynka.
Dotarłem pod dom Roxane. Ona już czekała. Podszedłem do niej i ukłoniłem podając róże, którą po drodze zerwałem w czyimś ogrodzie. - Wybacz, że się spóźniłem- odparłem, a ona wzruszyła ramionami- Nic się nie stało- odparła obojętnie.
                  Z budynku w którym mieszkała wyszła jakaś starsza kobieta- Z kim ty rozmawiasz? - zapytała staruszka dziewczyny. Uśmiechnąłem się ciepło- Edward Cullen- przedstawiłem się starszej pani i ucałowałem w dłoń- Och, syn naszego nowego doktora- odparła zachwycona- Chłopcze dobrze ci radzę odpuść sobie tą dziewuchę, to zło wcielone, przez nią nieżyją jej rodzice- ostrzegła mnie, a Roxane rzuciła się do kobiety z rękami- Osz ty wiedźmo stara! - krzyknęła, a ja w ostatniej chwili zdążyłem ją złapać. - Spokojnie- szepnąłem jej do ucha, a oburzona staruszka odeszła chodnikiem. - Choć- powiedziałem i pociągnąłem w stronę lasu.
            Gdy byliśmy już między drzewami, a wokół nikt nas nie widział chwyciłem ją w pasie i podniosłem jak pannę młodą przed progiem. Zacząłem biec. W jednym mało dostępnym dla ludzi miejscu naszykowałem łódkę i wniosłem na nią Roxane, która chichotała w moich ramionach w ogóle nie dziwiąc się z jaką prędkością biegłem.
             Usiadła w łodzi. Uśmiech na jej twarzy poszerzał się z każdą chwilą. - Pięknie tu- odparła, kiedy zacząłem wiosłować. Co chwilę wychodziło słońce, a moja skóra migotała jak diamenty. - Jesteś cudowny- odparła odruchowo dotykając mojej błyszczącej dłoni- Matko, ale jesteś... - zawahała się - Zimny- odpowiedziałem za nią. - Czym znaczy... Kim jesteś? - zapytała wahając się - Wampirem- wyjawiłem jej wyjątkowo szybko, ale przecież ukrywanie prawdy nie miało już żadnego sensu. - Czy to znaczy, że chcesz mnie... No wiesz... Zjeść? - zapytała wystraszona, a ja zaśmiałem się głośno.
               Nikt od dawna tak mnie nie rozbawił- Nie jestem kanibalem tylko wampirem i nie żywię się ludzką krwią jak inne wampiry- powiedziałem, a ona uśmiechnęła się niepewnie- Yhm... To... to dobrze- wyjąkała. Słyszałem jej przyspieszone bicie serca. Wciąż się denerwowała. - Chyba się mnie nie boisz? - zapytałem i robiąc smutną minkę odparłem ponownie- powiedz, że się nie boisz- zaczęła się śmiać i po chwili znowu była rozluźniona. - Co taki wampir robi tutaj, w Rochester? - zapytała, a ja uśmiechnąłem się - Taki wampir? - zapytałem nie wiedząc co ma na myśli, a uznałem za nudne tak wiecznie podsłuchiwać o czym kto myśli. - No taki piękny... Nieludzko idealny? - mówiła czerwieniąc się przy tym.
            Była urocza i wciąż taka zagadkowa. - No cóż, musimy często się przenosić, bo ludzie i tak zauważają, że Carlisle się no wiesz... Nie starzeje- odparłem, a ona pokiwała głową - Jesteście nieśmiertelni? - zapytała dla jasności, a ja skinąłem głową- Poniekąd, choć nie zupełnie- odparłem, a ona skinęła tylko i rozglądała wokół.
            Dopłynęliśmy do starego pomostu. Leżała na nim moja gitara, którą zostawiłem tam wieczorem. Nikt nie zdołałby jej nawet dotknąć, bo sama podróż normalnie zajęłaby człowiekowi około jednego dnia. Ja mogłem się więc odrobinę popisać. - Usiądź tam, na pomoście, a ja przywiążę łódź - odparłem, a ona skinęła głową i ruszyła we wskazane miejsce. Kiedy skończyłem zabezpieczać łódkę poszedłem do niej.

                  Siedziała tam piękna i bezbronna jak każda kobieta w mojej obecności

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


                  Siedziała tam piękna i bezbronna jak każda kobieta w mojej obecności. Spojrzała w moją stronę, a ja znowu myślałem, kiedy będzie moja. Nie zamierzałem się z nią wiązać. Nawet nie miałem zamiaru kochać. Chciałem się dobrze bawić, to przecież nie był grzech. Usiadłem obok niej  i chwyciłem gitarę- Umiesz grać? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się- Nawet śpiewać, taki bonus- zażartowałem, a ona zaśmiała się miękkim, melodyjnym głosem. Zacząłem grać na gitarze własną piosenkę i śpiewać. Napisałem to dla mojej zmarłej żony. Teraz kierowałem ją do Roxane, która wpatrując się we mnie z zachwytem bujała leciutko do rytmu. - Piękne, sam ją napisałeś? - zapytała, a ja skinąłem głową i posłałem najmilszy uśmiech na jaki było mnie stać. - Mogę o coś zapytać?- zacząłem, a ona skinęła głową - O czym mówiła ta stara baba dzisiaj? - zapytałem, a ona wstała i ruszyła wzdłuż ścieżki przy brzegu, a ja poszedłem za nią.

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz