Roxane # 50

399 37 7
                                    

                   Cóż, Rosalie dobrze się bawiła mordowaniem. Ja czuł bym się lepiej nie musząc słuchać jej tak dokładnych myśli o tym co robiła z ofiarami. Swoją drogą nigdy bym jej o takie rzeczy nie podejrzewał. Potrafiła być okrutna. Trzymała mnie na dystans. Trochę mnie to bolało, bo wcześniej wszystko sobie mówiliśmy. Tęskniłem za tym. Zmieniła się, a ja nie umiałem jej zatrzymać, gdy czegoś bardzo chciała. Z resztą teraz miałem głowę zaprzątniętą Roxane. Ta ostra jak nóż blondynka oczarowała mnie.
           Z samego rana wyszedłem z domu i pognałem do miasta. Usiadłem na dachu jej domu i czekałem aż wyjdzie. Nie musiałem czekać długo. Roxane była rannym ptaszkiem. Kiedy zmierzała chodnikiem w stronę parku podążyłem za nią. - Dokąd tak spacerujesz o tej porze? - zapytałem a ona lekko podskoczyła zaskoczona i spojrzała na mnie z irytacją. - To znowu ty? Co to nie ma już innych dziewczyn, które mógłbyś dręczyć, czegoś się mnie czepił? - zapytała, a ja uśmiechnąłem się do niej jakby nie powiedziała niczego nie miłego. - Chciałbym się z tobą umówić na kawę- odparłem, a ona zarzuciła włosami i spojrzała na mnie z politowaniem- Chcieć to sobie możesz, ale rozczaruję cię nie piję kawy- powiedziała powoli jak do dziecka- To się świetnie składa, bo ja też nie, a co powiesz na długi spacer? - nie odpuszczałem- Mówił Ci już ktoś, że jesteś chory? Jeśli nie to ja będę pierwsza, daj mi spokój ty świrze! - kiwnęła i ruszyła szybciej w stronę lasu.
                Nie chciała ze mną rozmawiać. To było ekscytujące i kuszące. Wcale mnie nie zniechęcało. Idąc z dala od niej usłyszałem podłe myśli kilku mężczyzn. Zauważyli ją. Nie mieli zamiaru odpuścić sobie skorzystania z okazji, iż jest sama. Wyskoczyli zza drzew i złapali ją mocno za ubranie. Krzyknęła. Jeden z nich, nieco nazbyt wyrośnięty zamachnął się, by ją uderzyć. Doskoczyłem do niego i złapałem za zaciśniętą w pięść rękę i szybkim ruchem złamałem mu ją. Krzyknął i odskoczył od Roxane, a ja osłoniłem ją przed drugim, który właśnie naciskał spust broni. Rozległy się strzały, a ja poczułem jak kule odbijają się ode mnie i wracają do napastnika. Ten oberwał wprost między oczy, a jego towarzysze uciekli. Roxane obejmowała mnie od tyłu. Kiedy zagrożenie minęło odwróciłem się do niej i zamarłem. Słońce świeciło mi w twarz. - Anioł, jesteś aniołem- szepnęła, a ja zaśmiałem się cicho. - Raczej kimś zupełnie przeciwnym- powiedziałem szeptem, tak, że tego nie usłyszała. - Czy teraz zechcesz się ze mną umówić? - zapytałem.
              Ona patrząc na mnie jak w obrazek pokiwała głową. Poszedłem do niej bliżej i dotknąłem policzka- Widzimy się jutro o siódmej rano- szepnąłem jej do ucha i odbiegłem w stronę domu. Wreszcie zrobiłem na niej wrażenie. Teraz jest już moja. Kiedy wróciłem do domu Rosalie nie było. Carlisle martwił się o nią. Jego myśli były skupione wyłącznie na niej. Esme coś czytała, ale tak naprawdę też się niepokoiła długą nieobecnością Rose. Nie chciałem się wtrącać w jej sprawy, ale jeśli jej zemsta ma burzyć spokój naszej rodziny to owszem będę się wtrącać. Usiadłem do fortepianu zły na nią jak diabli, a może na siebie? Grałem jakieś szybkie i spontaniczne melodie próbując się tym uspokoić. Pomyślałem o Roxane, o naszej jutrzejszej randce. W jednej chwili jednak moje myśli zderzyły się z falą niespokojnych przemyśleń Rosalie. Wróciła. Albo mi się zdawało, albo poczułem krew, ludzką krew. Jej myśli na chwilę ucichły. Znowu wyszła? Co ona wyprawia? Czy nie widzi jak rani rodziców? Grałem niespokojnie, a w moje myśli wplatała się twarz Roxane. Rosalie wpadła do domu jak burza. Na sekundę wpatrując się we mnie i rodziców - Dobry wieczór- powiedziała, a ja zerkając na nią czułem świdrujące ją spojrzenie Carlisla. Wyczuł od niej ludzką krew. Co ja gadam wszyscy wyczuli. Nie pochwalałem jej zachowania, ale starałem się zrozumieć. Lecz, gdy teraz weszła pachnąca krwią człowieka i usłyszałem zbolałe myśli mojego ojca, bo od dawna traktuję Carlisla jak tatę poczułem wybierający we mnie gniew i kiedy ruszyła do swojego pokoju pobiegłem za nią. Pchnąłem drzwi, gdy chciała je zamknąć i wszedłem do jej pokoju. Tutaj jeszcze mocniej śmierdziało ludzką krwią. - Nie będę zajmował ci czasu, dam tylko jedną radę- nigdy więcej nie pij ludzkiej krwi. Sprawiasz tym ból tacie- ostrzegłem delikatnie, chociaż miałem ochotę wrzeszczeć.  Ona spojrzała na mnie zasmucona - On wie? - zapytała, a ja zaśmiałem się, byłem na granicy wytrzymałości, chciałem ją normalnie rozszarpać - A jak myślisz, skoro śmierdzisz ludzką krwią na kilometr?! - zapytałem krzycząc szeptem, by Carlisle nie usłyszał nas z dołu. Nie liczyłem na jej jakąkolwiek odpowiedź, bo sama dobrze wiedziała jak bardzo ją czuć - Przepraszam cię Edwardzie, ale nie przerwę tego co zaczęłam- odparła dziwnie chłodno,nie patrząc mi w oczy. Ruszyłem do drzwi, zawiodła mnie i nie wiem czemu, ale poczułem się odtrącony, oszukany, to naprawdę bolało - Zmieniasz się siostro, uważaj, żebyś nie straciła przez zemstę samej siebie, bo taka cena za satysfakcję jest zbyt wysoka- powiedziałem bez uczuć, jedynie z wyczuwalnym bólem i wyszedłem zamykając za sobą drzwi. Wiedziałem, że się zmienia i ona też to wiedziała. Bałem się tego kim się stanie, gdy dopnie już swego. Łatwo jest stracić cudze zaufanie, ona traciła je w swojej rodzinie, problem w tym jak je później odzyska. Skoro tak wybrała muszę być przygotowany na wszystko, nawet na stratę własnej siostry, chociaż na samą myśl mam ochotę głośno zapłakać. Nie mi oceniać czy ona robi dobrze czy źle, sama powinna się opamiętać. Powinna jednak być bardziej ostrożna, bo niebawem Carlisle nie wytrzyma i poważnie z nią porozmawia, a jeśli rozmowa nic nie da, da jej ultimatum. Ja też je kiedyś dostałem i do tej pory żałuję, bo wybrałem źle. Oby ona nie wybrała krwi tak jak ja kiedyś, za cenę własnej rodziny.

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz