109. W prześwitach

9 2 0
                                    


W baronii było pięć sypialni. Albo sześć. I to nie licząc kwater dla służby.

Zdaniem Kristoffa o cztery (albo pięć) za dużo, biorąc pod uwagę, że na stałe zajęta była tylko jedna, ta należąca do mister Bairda. Albo... jak on właściwie miał na imię? Biorąc pod uwagę to, co powiedziała Anna, powinien wiedzieć. Przedstawiał mu się zresztą na początku, coś na „A" – chyba – albo jakąś inną literę, od której zdrobnienie, którym się posługiwał nie miało najmniejszego sensu. Kristoff nie mógł sobie przypomnieć, żeby wypili bruderszaft, pamiętał tylko, że p i l i , a zwykle nie zapominał niczego, co miało miejsce między pierwszym kieliszkiem a ostatnim.

Zatrzymał się pod drzwiami z irracjonalną nadzieją, że Anna zdążyła zasnąć albo zmienić zdanie. Moment, w którym przestał kwestionować jej pomysły, też najwyraźniej gdzieś mu umknął.

Wbił wzrok w podłogę, na której rosły cienie.

Szósty pokój. (Albo siódmy.)

Coś mówiło mu, że właśnie popełnia kolejny błąd, ale zamiast się wycofać, zacisnął i uniósł pięść.

Drzwi otworzyły się, zanim jeszcze zapukał. Od progu uniósł się owocowo-kwiatowy zapach perfum.

— No chodź! — ponagliła Anna, chwytając go za rękaw. Jej zimne palce przesunęły się powoli w dół, aż zacisnęły mu się na nadgarstku. — Chodź!

Kristoff pod kciukiem wyczuł przyspieszony puls, lodowatą skórę i układające się w rozpalony trójkąt ugryzienia pluskwy. Puścił jej dłoń, kiedy się wzdrygnęła.

Drzwi za jego plecami kołysały się w zawiasach ze skrzypieniem, które zdradzało, jak długo musiały nie być używane. Zatrzasnęły się, kiedy Anna się o nie oparła.

W różowozłotym świetle wczesnego wieczoru jej twarz nabrała niespodziewanej surowości. Zaczerwieniony czubek nosa wydawał się ostry, lewy policzek przecinało odbicie haftu, w cienką skórę pod okiem jak drzazga wbiła się rzęsa.

Zawahał się.

— Chcesz pomyśleć życzenie?

Skóra była rozgrzana, kiedy ostrożnie ją musnął, wydawało mu się, że wyczuwa pod palcami poszarpane krawędzie kwiatów i liści z kapy.

— Co?

— Rzęsa — wyjaśnił, ostrożnie cofając rękę. Osiadła na paznokciu.

— Och.

Zmarszczka między brwiami Anny się wygładziła, kiedy dotknęła miejsca, w którym chwilę wcześniej znajdowała się jego dłoń, jakby dzięki temu mogła zatrzymać ten dotyk na dłużej i wiele go kosztowało, żeby jej w tym nie pomóc.

— Musisz dmuchnąć. — Odchrząknął. — To taki przesąd, znam go od... — Merete-Margit. Kurwa. — Sam nawet nie wiem, z Wioski Wydobywców.

Kłamstwo pozostawiło na języku cierpki, musujący posmak sfermentowanego jabłka. Takie drobne, takie zbędne.

Anna się pochyliła, w wyziębionym pokoju jej oddech był zadziwiająco ciepły. Kristoff uciekł spojrzeniem, byle tylko nie patrzeć jej teraz w twarz. Żałował każdej sylaby.

Nad jej ramieniem na łóżku czarną plamą rozlewał się płaszcz, rękawy wyciągały się ku ozdobnym poduszkom składającym się w głównej mierze z frędzli, już na sam widok których cierpł mu kark. Skinął głową w ich stronę.

— Nie spałaś w łóżku?

— Nie – to znaczy tak, spałam – w łóżku, w sensie. Czemu pytasz?

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz