R 7. LI

733 120 6
                                    

-Większość z tych roślin nie rośnie na tych ziemiach. -Powiedział powoli Hanbei, przechodząc obok stołu na którym znajdowały się kwiaty o wściekłe pomarańczowym kolorze. Akurat tego nie musiał mi mówić, nie rozpoznałem żadnej rośliny w tym pomieszczeniu.

Postanowiłem zgłosić się do Emmy by dać coś od siebie dla stada. Wydawała się zadowolona, że do niej przyszedłem. Niby moja wiedza była dostateczna by od razu mnie rzucić na głęboką wodę.

Jej ojciec wolał mnie jednak sprawdzić. Pokazał mi kilka ziół i zaczął wypytywać, od najprostszych. Jak dana roślina się nazywa, gdzie można ją znaleźć, jak prawidłowo można ją wyhodować, dla kogo jest szkodliwa i wiele więcej . Potem zaczął pytać czego bym użył do złagodzenia gorączki, bólów brzucha, do złagodzenia rui, na swędzenie, bóle stawów... Na sam koniec był test praktyczny który polegał na przygotowanie naparu wzmacniającego oraz mieszanki do odkażania poważnych ran. Najgorzej było, że Hanbei nie skomentował żadnej z moich odpowiedzi, nawet mu warga nie drgnęła co mnie jeszcze bardziej stresowało.

Jak się okazało moja wiedza była zadowalająca, i szczerze powiedział że przebiłem jego oczekiwania, choć powiedział to tonem który temu zaprzeczał. Dlatego od razu postanowił od razu powiększyć moje wiedze, wyciągnął grubą księgę o ziołolecznictwie i kazał mi ją przestudiować, najlepiej na następny dzień. Mam nadzieję, że nie mówił tego na poważnie, bo nie było to dla mnie możliwe, nawet gdybym nie musiał się zajmować dziećmi oraz swoim alfą.

Hanbei zaprowadził mnie do swojej szopy w której trzymali specyficzne rośliny. Niektóre z nich nie potrzebowały w ogóle światła słonecznego, inne wystarczało wynosić raz na dwa tygodnie, a jeszcze inne nie były przystosowane do tak zimnego powietrza. Niektóre też trzymali w piwnicy gdyż potrzebowały absolutnej ciemności. Zatrzymałem się przy długiej na cały stół donicy z dziwnymi podłużnymi krwistoczerwonymi grzybami bez kapeluszy. U podstawy były czerwieńsze, co do złudzenia przypominało ogień. 

-Tych nie dotykaj. -Powiedział zauważając moje zainteresowanie. Nie miałem ochoty ich dotykać... do momentu w którym mi tego nie zabronił.

-Są aż tak delikatne? -Przekręciłem głowę by się im przyjrzeć z innego kąta. 

-Nie, natomiast są bardzo trujące. -Na to jedno słowo zrobiłem długi krok w tył. -Wystarczy jedna sztuka by powalić dziesięciu chłopa.

-Przez sam dotyk?

-Nie wygłupiaj się. Dotykając tego grzyba byś się tylko poparzył. Wystarczy delikatne muśnięcie by skręcało z bólu. 

-A do czego służą? 

-Używamy tego do tworzenia mikstur znieczulających. Jeden grzyb na cały kocioł wody. Dodaje się później odrobiny... i tak teraz tego nie zapamiętasz. -Sapnął pod nosem. Cóż, nie mylił się, już mi tyle do głowy włożył, że zapominałem jak się nazywam. Kolejna wiedza mogła sprawić iż wylecą mi z głowy dzieci albo mój alfa. -W księdze którą dostałeś znajduję się dokładna receptura. Masz jeszcze jakieś pytania młody omego?

-Tylko jedno, na czym dokładnie mają polegać moje obowiązki?

-Na początku przestudiuj księgę którą dostałeś. Później będziesz pomagał przy zbieraniu i suszeniu ziół czy też tworzeniu mieszanek, mikstur bądź maści. Może jeszcze będziesz asystował nam podczas porodów. Fiona powinna urodzić za niecałe trzy miesiące, jest jeszcze Megara ale ona będzie rodziła znacznie później.  

-Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w...

-Dlatego będziesz asystował. Myślisz, że każdy od tak wie co robić? Dobrze by było, gdyby w wiosce znalazło się trochę więcej osób zdolnych do bezpiecznego odebrania porodu, ale to tylko pobożne życzenie. -Zaczął coś mruczeć pod nosem. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz