R 5. XXXVIII

780 163 11
                                    

Cały dzień był taki męczący i smutny. Nikt z naszej trójki nie miał ochoty by zrobić cokolwiek. Remus uspokoił się dopiero w południe, a później osowiał. Nie miał chęci na zabawę ani jedzenia. Nie zamierzałem go do niczego zmuszać ani nakłaniać. Normalnie spróbowałbym by coś przekąsił, ale w momencie w którym nawet jego ojciec nie chciał nic jeść, to wiedziałem, że to mi się nie uda. Natomiast jak na zewnątrz słychać było jakiś hałas podbiegał do drzwi z nadzieją, że ktoś zaraz wejdzie. Niestety nic takiego nie miało miejsca. 

Noc również była ciężka. Remus nie chciał spać u siebie, dawał nam jasny znak, że mu się to nie podoba. Dlatego tej nocy spał w naszym łóżku. Chociaż spał to za duże słowo, drzemał kilka minut, budził się, rozglądał, smutniał, tulił do któregoś z nas i znów próbował zasnąć. 

Ale to nie był główny powód dla którego ja nie spałem. Po prostu martwiłem się o małego Hawka. Czy się nie boi, czy nie jest głodny, zmarznięty, zmęczony. Czy trafi do dobrych ludzi, czy ich polubi, jak będą go traktować, czy będą go zmuszać do jedzenia buraczków których tak bardzo nie lubi. Oraz czy polubi się z innymi dziećmi w stadzie... albo z tymi z którymi przyjdzie mu żyć pod jednym dachem. 

Nie wiem jakie obawy miał Ryland, cały czas powtarzał, że małemu będzie tam dobrze, że wszystko z nim będzie dobrze. Jednak nie byłem pewien, czy on chce przekonać tymi słowami mnie, czy siebie. Przez cały dzień wydawał się nieobecny. Wszystko za co się zabierał kończył po kilku minutach. A teraz nie spał podobnie jak ja. Przyglądał się sufitowi jakby chciał wywiercić w nim dziurę samym wzrokiem. 

Remi znów się wybudził, powtórzył całą czynność tym razem chwytając ramie Rylanda. Gburek spojrzał na niego z nieukrywanym żalem, pogłaskał go po głowie i wrócił do wiercenia dziury oczami. 

Teraz to ja się do niego przybliżyłem, na tyle by móc położyć głowę na jego ramieniu i na tyle by nie przeszkadzać Remusowi.  

-Będzie dobrze, zobaczysz. -Mruknął niby do mnie. -Będzie tam szczęśliwy, Emma się o to postara. 

-Wiem. -Odpowiedziałem szeptem. -Wiem, że postara się znaleźć dla niego dobrą rodzinę... chociaż bardziej obawiam się, że takiej nie będzie. 

-Dlaczego tak myślisz? -Spojrzał na mnie próbując znaleźć w moich oczach odpowiedzi. 

-Przeczucie. 

-Tylko?

-Po prostu mam obawy. Żyłem w mieście, w ludzkim mieście i widziałem niejedną sierotę. Wylądowali na ulicach po kilku latach od momentu w którym znaleźli swoje wspaniałe rodziny.

-Wilkołaki... -zamyślił się na długą chwilę. -W zasadzie nie wiem, jak oni myślą. Jest wiele stad i wiele chorych tradycji. A słyszałem, że na północy panuje prawo silnego potomka. Tylko, że to można zastosować wyłącznie przy narodzinach szczeniaka.

-Co panuje?

- Nie wiem czy to dokładnie tak się nazywa, usłyszałem tą nazwę z dwa razy więc mogłem ją trochę... przekształcić. Ale prawo samo w sobie zapamiętałem. Głównie stosują je... alfy. Jeśli urodzi im się słaby szczeniak zabijają go. 

-Co?! -Niemal podniosłem głos wybudzając przy tym Remusa. -Kto na to pozwala? 

-Prawo to prawo. W niektórych stadach to ojcowie mają pełną władze nad dzieckiem, a matki są jedynie od wychowania. Redwood ma inne zasady, bardziej progresywne, ale pewnie i tak się znajdzie coś szokującego dla ciebie. 

-Ale jak można... zabić własne dziecko?

-Zależy od stada i ich tradycji. Jedni zrzucają dziecko z góry, inne zostawiają je w dziczy pozostawiając je na łaskę natury a jeszcze inne nakazują ojcowi własnoręcznie zabić dziecko, skoro tak bardzo go nie chce. 

Jeśli chciałeś mnie uspokoić to kiepsko ci to wyszło.

-Słyszałem, że pewne ludzkie królestwo również zabija noworodki które okazują się zbyt słabe by przysłużyć się mu. Tylko z tą różnicą, że tam jest to obowiązek narzucony przez władze, a nie z woli ojca.

-Dalej mnie nie uspokoiłeś. A co jeśli Hawi trafi na psycholi którzy myślą podobnie?! Jeśli będą dla niego niedobrzy bo zrobi coś nie tak, albo po prostu nie spodoba im się jego zapach? 

-Fen dużo opowiadał o zasadach panujących w redwood, więc wiem, że do czegoś takiego nie dojdzie. Nie toleruje się tam przemocy wobec dzieci... -mruknął coś pod nosem niezrozumiale dla mnie, więc zapewne to było coś, co mogło dotyczyć mnie, omegi. -...a co do zapachu to nie masz się czym martwić. Na tym punkcie wilkołaki rzadko wpadają w agresje. -Znów zaczął mruczeć pod nosem co mi się nie spodobało. 

-To dalej mnie nie uspokaja.

-Mnie również nie. -Mruknął pod nosem. -Ale co możemy zrobić? Możemy mieć jedynie wiarę w naszych przyjaciół, w ich słowo, że znajdą dla niego dobrą rodzinę. 

-A jeśli ta rodzina po prostu udaje dobrą, a za zamkniętymi drzwiami są jakimiś potworami? 

-Wyolbrzymiasz... ale to nie jest... -warknął cicho, chyba zaraziłem go swoją paranoją, która w połączeniu z jego nie okazała się czymś dobrym. -Wtedy... jak zamieszkamy w stadzie... jak zobaczę na jego ciele jakiś siniak który nie mógłby wystąpić przez zwykłe dziecięce wygłupy... wtedy moje pięści poznają się bliżej z jego ojcem.

-Tylko, że wtedy będzie za późno bo zostanie znowu skrzywdzony.

-Prawda...

Zapadła cisza, długa cisza w której wpatrywaliśmy się w siebie. Pewnie wyolbrzymiamy, szukamy dziury w całym a w najgorszym wypadku sami je tworzymy. Ciszę przerwała rutyna Remusa, obrócił się do mnie i mocno przytulił. 

Ryland przewrócił się na drugi bok, zaczął coś mruczeć do siebie, powarkiwać. Raz nawet uderzył się w czoło pięścią. Usiadł na brzegu łóżka, oddychał szybko. Był pobudzony, jego oczy aż biły wściekłością, ale nie wyczuwałem jej. Kontrolował swój zapach by nie zrobił mi ani Remusowi żadnej krzywdy. A może to nie była wściekłość... tylko coś innego. Coś co przeżywaliśmy wszyscy razem i to właśnie on przejął całe to uczucie. Strach. 

-Pierdole. -Warknął wściekle i wstał z łóżka budząc przy tym Remusa. Spojrzał najpierw na mnie, rozglądnął się i zatrzymał swój wzrok na plecach ojca. Ryland wyciągał z szafy torbę, wrzucił do niej spodnie oraz buty. Ściągnął z siebie swoje ubrania i podszedł do drzwi. Wszystko zajęło mu kilka sekund. 

-Co robisz? -Wydukałem z siebie odrobine zaskoczony. Ten spojrzał na mnie, na krótko. Jego oczy dalej wyglądały na pobudzone, ale nie ze strachu czy wściekłości. Czułem, że to coś innego.

-Idę zabrać nasze dziecko. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz