R 3. XVI

1.1K 164 19
                                    

Od kilku godzin starałem się zasnąć, ale zaczynałem się obawiać, że nie będzie mi to dane. Co chwila coś mi nie pasowało. Raz było mi za gorąco i musiałem zrzucić z siebie ciężkie futro, później robiło mi się zimno, tak bardzo, że narzucałem je na siebie z powrotem. By szybciej siebie ogrzać przyklejałem się do Rylanda, który za każdym razem dziwnie drgał. Chyba niezbyt mu się podobały moje lodowate dłonie na jego klacie. Kiedy już myślałem, że uda mi się zasnąć zaczął padać deszcz. Tak głośny i irytujący... głośniejszy niż chrapanie Gburka po ciężkim dniu pracy. A z deszczem przyszły dziwne bóle pleców. Znowu. Miałem wrażenie jakby mój kręgosłup zaraz miał się złamać.

Już miałem się zmusić do wstania i poszukania maści którą ostatnio podarowała mi Ali, gdy ból nagle zniknął. Oczywiście, gdy się poddaje i chce złagodzić ból, to ten nagle samoistnie znika jakby nigdy go nie było. Przynajmniej nie będę musiał marnować maści. Pachniała okropnie, a wyglądem przypominała wymiociny, jednak działała cuda. Ryland często marudził kiedy jej używałem. Z dwojga złego, wolałem by to jego nos cierpiał niż moje plecy. Powinien się jak najszybciej do niej przyzwyczaić, później plecy będą mnie jeszcze bardziej bolały, przez co częściej będę musiał używać tej maści.

Usiadłem na łóżku, im bardziej próbowałem zasnąć tym gorzej to wychodziło. Może powinienem coś poczytać, albo zacząć przygotowywać pokój dla Ali. Jakiś czas temu Ryland ją tu przyprowadził, by mogła zapoznać się z okolicą. Kiedy będzie zbliżać się poród, Gburek ma wyruszyć do stada w redwood, by prosić o pomoc jakiegoś znachora, jego ucznia bądź akuszerkę. To według jego wyliczeń mogło potrać z dwa do trzech tygodni, dlatego wolał, żebym miał kogoś kto będzie mi pomagał. Kogoś silnego, potrafiącego polować, tworzyć przeróżne medykamenty, śmiałego, odważnego, potrafiącego zabić niedźwiedzia samym wzrokiem. Jednak jego ciotka nie mogła opuścić Fogtown, zwłaszcza na tak długi czas, dlatego padło na Ali. Nie by to był jej obowiązek, ale z tego co mówiła, cieszyła się na tą wizje. Rzadko bywała poza wioską więc to była jej okazja.  

Nagle w pokoju, na jedną sekundę, zrobiło się przeraźliwie jasno. Pięknie. Jedynie burzy mi tu brakowało. Ktoś naprawdę nie chce dać mi zasnąć. Czekałem i czekałem aż w końcu usłyszałem ten przeraźliwy, głośny grzmot. Ryland natychmiast otworzył oczy i nim się zorientowałem znajdowałem się w jego objęciach. Głaskał mnie po włosach i mruczał mi coś do ucha.

-Nie bój się... to tylko głupia burza. 

-Jestem zbyt zmęczony by się bać. -Warknąłem na niego, starając się wyswobodzić z jego objęć. Teraz było mi zbyt gorąco by stać się jego przytulanką. Chociaż normalnie lubiłem, kiedy chronił mnie przed tym wynaturzeniem natury zwaną inaczej burzą. Po jego minie wnioskuje, że zaczął się zastanawiać o co może mi chodzić. -Nie gap się tak tylko zrób coś z tym.

-A co dokładnie mam zrobić? -Powiedział powoli, strasznie zaspanym głosem. Wiedziałem, że jedyne czego teraz chciał to wrócić do swojej poduszki.

-To w końcu twój teren tak?!

-Tak... i co w związku z tym? -Patrzyłem się na niego jak na idiotę, czy on naprawdę nie może ruszyć łbem? 

-Jesteś w końcu alfą. Idź i wygoń ją ze swojego terenu.

-Emm.. -Spojrzał na okno, później na mnie i tak kilka razy. Aż w końcu uniósł ręce i zaczął ruszać palcami. -Sio.

-No po prostu... najgroźniejszy alfa na świecie. 

-Mogę jeszcze zrobić groźną minę. -Wykrzywił gębę w dziwacznym grymasie i pokazał swoje kły. Nawet zaczął powarkiwać, przez co wyglądał jeszcze idiotyczniej. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz