R 8. LXV

636 103 10
                                    

Przez jednego człowieka zrobiło się sporo zamieszania. Tak szybko jak się dało Ryland zakazał opuszczania wioski, szczególnie dzieciakom które chciały się bawić w lesie. Gdy skończył przesłuchiwać człowieka umieścił go w czymś co dla tutejszych mogło być więzieniem, a z mojego punktu widzenia była to po prostu piwnica. Wraz z innymi udał się na patrolowanie okolicy. Trochę go nie było. Dzieci już dawno spały, tylko ja czekałem na niego w głównej izbie wyszywając, a raczej starając się wyszyć wilcze łapki na serwetce. 

Odrobine ciekawiło mnie co to za człowiek, zwykły włóczęga który zaszedł za daleko, czy może łowca który dał się zaskoczyć... możliwości było wiele. Jedno jest jasne jak słońce, mało kto w wiosce życzył mu dobrze. Widziałem jak go przenoszą do 'więzienia', wiele osób było zbulwersowanych. Uważali, że człowiek powinien w tej chwili umrzeć. Spoglądali na niego z nieukrywaną odrazą, trochę jak w ludzkich wioskach patrzy się na trędowatych. Według mnie przemawiał przez nich strach i nienawiść. Sam się trochę bałem, ale nie uważałem, że człowiek powinien od razu umrzeć. Na początku wypadałoby udowodnić, że jest wrogiem naszego gatunku... 

Choć szczerze... nie wiem dlaczego, ale nie uważam go za wroga. Widziałem go jedynie przez kilkanaście sekund. Na początku czułem niepokój, ale gdy zniknął z zasięgu wzroku, a mieszkańcy się rozeszli, poczułem coś. To nie był jego zapach... a może był, sam już nie wiem. To było dosyć kojące doznanie. Znajome, ale zarazem i nie. Chyba, że była to jakaś sztuczka by namieszać w głowie wilkołakowi... chyba zaczynam popadać w paranoje. 

Znajomy hałas na zewnątrz nieco mnie uspokoił. Drzwi otworzyły się z cichym piskiem. Ryland niemal natychmiast spojrzał na mnie. Wyglądał na zmęczonego... w sumie nie wiem dlaczego się dziwie, od samego rana się męczył aż do teraz. Nie musiał nic mówić, ja zresztą też. Pozostawiłem swoje dzieło na fotelu i udałem się do kuchni by podać mojemu alfie coś ciepłego i sytego. Przywitał się ze mną cmoknięciem w skroń, udał się na chwile do pokoju chłopców po czym usiadł przy stole. 

-Udało wam się coś znaleźć? -Podałem mu posiłek i niemal w tej samej chwili w której talerz dotknął stołu, zaczął jeść. Musi być bardzo głodny. 

-Nie. -Mruknął odrobine zawiedzionym tonem. No tak, chciałby od razu rozwiązać ten problem, a stanie w miejscu tylko go denerwuje. Nie lubi jak coś zbyt długo się ciągnie, z resztą tak samo jak ja. Musiałem mu jednak zadać kilka pytań które męczyły mnie cały dzień. Wszystko przez ostatnie złe doświadczenia z łowcami. 

-Czy obecność tego człowieka, stanowi dla stada jakieś zagrożenie?

-Tak. -Powiedział bez większego zastanowienia. Poczekał kilka sekund i dodał. -Nie... -sapnął głośno. -...nie wiem. -Odłożył łyżkę, oparł się o krzesło i przetarł czoło dłonią. -To nie jest takie proste. Jakbym myślał jak większość tutejszych wilkołaków...

-Stereotypowo?

-...dokładnie, to odpowiedź brzmi tak. Ludzie od samego początku byli naszymi wrogami. W tych stronach jest wiele legend w których człowiek jest tym złym. Część z nich może mieć jakieś ziarno prawdy, ale większość to po prostu straszne historie dla szczeniaków. Tak samo zresztą robią ludzie z nami, straszą dzieci morderczymi bestiami z lasów. Jednak ja tak nie potrafię myśleć. W przeciwieństwie do większości mieszkańców ja mam doświadczenie z ludźmi. Te dobre jak i te złe. Wydaje mi się, że należy mu się jakaś szansa by udowodnił nam, że jest naszym sprzymierzeńcem tak jak się zarzeka. 

-Tak powiedział? -Ryland przytaknął. -Może... może to jakiś znajomy Profesora, albo Cullena. -Nabrałem odrobine nadziei, że to może przez nich wyczułem w tym człowieku coś znajomego.  

-Nie pytałem go o to, ale szczerzę wątpię w to. Z tego co mówił to pochodzi z dalekiej północy, przez kilka lat pomagał w okolicach gór Tell, a jakiś czas temu przybył na wschód. Może jednak się mylę, zapytam go jutro. 

-A jakbyś już teraz miał zdecydować... to co byś stwierdził? -Ryland włożył pełną łyżkę do ust. Żuł powoli, dając sobie czas do zastanowienia. 

-Gdybym musiał... posłuchał bym się swojego instynktu i bym mu zaufał. Jak go przesłuchiwaliśmy zachowywał się nadzwyczajnie spokojnie. Nie bał się. Na początku myślałem, że nie zdaje sobie sprawy w jakiej sytuacji się obecnie znajduje, ale się myliłem. Jakby był naszym wrogiem byłby ostrożniejszy, obawiałby się, że coś pójdzie nie po jego myśli. Mówił rzeczy które mógł pominąć. Wiedział, że zdenerwuje Thorina mówiąc skąd pochodzi, postawił jednak na szczerość... jakby obawiał się, że w przyszłości jakby to wypłynęło mógłby mieć przez to kłopoty. Powiedział też gdzie znajduje się lokalizacja jego wioski. Oczywiście może we wszystkim perfekcyjnie kłamać, ale na razie nie mam żadnych podstaw by tak uważać. Podał też opisy swoich towarzyszy. Trzy alfy, odrobine groźne towarzystwo. Jednak decydowanie o jego losie, kierując się jedynie instynktem nie jest rozsądne. Dopóki nie będę miał dowodów, ciężko będzie ocenić, czy moja decyzja jest słuszna.

-Ciężar władzy.

-Dokładnie. -Sapnął głośno. -Gdyby był tu Fenax udusiłbym go za wrobienie mnie w to gó... -sapnął ponownie. -Istnieje jednak szansa, że Astaron wróci w przeciągu kilku najbliższych dni. Osobiście przetrzymałbym tego człowieka oraz jego wilczych znajomych, jeśli uda nam się ich złapać, do powrotu Alfy. Tavish, ten człowiek, twierdzi że jego zadaniem jest nawiązanie przyjacielskich relacji ze stadami głównie w celach handlowych. Jeśli jest to prawda, będzie to dobra okazja dla stada. 

-A co jeśli Astaron nie wróci tak szybko?

-To wtedy zacznę się martwić. -Spojrzałem na niego zdziwiony. -Już najwyższy czas by wrócił do stada, licząc każde możliwe opóźnienie. Wczoraj wysłałem jednego zwiadowcę, by potwierdził powrót naszego Alfy... oby wrócił wkrótce. -Mruknął odrobine ponurym tonem. Wrócił do swojego jedzenia.

-Będzie dobrze. 

-To ja powinienem ci to mówić. -Uśmiechnąłem się słabo. -Jedno jest w tym człowieku dobre. 

-Tak? Co takiego? 

-Przy każdej możliwej okazji wbijał szpile w Castela. 

-Mógłby mu wbić co innego... jakiś nóż najlepiej. -Burknąłem pod nosem. 

Ryland uśmiechnął się. Pewnie podejrzewał, że tak tylko mówię, a ja faktycznie bym to zrobił. Nie by go zabić, tylko by go zranić, tak jak on to zrobił ostatnio Bilowi. Nie chciał bym to komukolwiek mówił, ale ostatnio zdecydował się zakończyć to co jest między nimi. Oczywiście Castelowi się to nie spodobało i urządził mu awanturę poniżając go w każdym słowie. Bil chciał dzisiaj to zakończyć. By to zrobić musiałby udać się do Alfy, bądź jego zastępcy by on oficjalnie zakończył ich relacje. Niestety przez sytuacje z człowiekiem nie mógł tego zrobić i pewnie nie będzie mógł przez najbliższy czas. To znaczy pewnie mógłby, ale on i to jego poczucie własnej wartości... nie chce nikomu przeszkadzać jak są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Może uda mi się nakłonić go do tego... 

Mógłbym powiedzieć o tym Gburkowi, ale to by nic nie zmieniło. Bil musiałby i tak stanąć przed nim i starszyzną. Był też ten problem, że Bil chciał zaskoczyć tym gestem pewnego alfę, a jakbym powiedział to swojemu to on by to od razu wypaplał. 

Jutro znów zacznę go nakłaniać, im szybciej odetnie od siebie to skażenie, tym będzie lepiej dla niego.

-Chodźmy spać słońce. -Ryland wyciągnął w moim kierunku dłoń. -Wyglądasz na zmęczonego... nie czekaj na mnie jutro, dobrze? 

-Nie obiecuje. -Wstałem z jego pomocą i ruszyliśmy do pokoju. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz