R 6. XLV

783 137 10
                                    

Siedziałem w pokoju na fotelu i starałem się nie złościć. Nie było to łatwe. Wystarczyło że zbyt długo przyglądałem się bandażowi na ramieniu mojego omegi by złość we mnie wzrastała. Mój omega został zraniony przez cholernych łowców, a ja nie mogłem z tym nic zrobić. Dałem się im zaskoczyć jak jakiś szczeniak. Pozwoliłem im wejść niepostrzeżenie na mój teren... chociaż mogło być gorzej. Mogli nas zaskoczyć we śnie, co skończyłoby się błyskawicznie.

Kiedy się obudziłem miałem najgorsze obawy. Że straciłem wszystko co było dla mnie najważniejsze. Jednak kiedy zobaczyłem Fena a przy nim moich synów wróciły do mnie dobre myśli, które się rozwiały jak ujrzałem Aarona. Postanowiłem przenieść go do naszego pokoju.

Jak go uniosłem, do domu wszedł nieznajomy wilk, intruz. Wyglądał okropnie, jak jakiś trup. Podkrążone oczy, szarawa cera, rysy jego twarzy przypominały mi betę z którym walczyłem. Kiedy na niego warknąłem wycofał się z domu z uniesionymi lekko dłońmi.

Wtedy Fen raczył mi przedstawić obecną sytuację. Z początku ciężko było w to uwierzyć. Mało kto ryzykowałby życiem dla nieznajomych. Ale wtedy wspomniał że ten beta który przeprowadził atak jest ich bratem. Opowiedział, a raczej przeczytał, co go spotkało z rąk ludzi kiedy został sam. Jak się nad nim pastwiono by złamać go po raz wtórny.

Dlatego starałem się nie złościć. Ten beta był tylko marionetką... ale łatwo powiedzieć by się na kogoś nie złościć. Gdyby krzywda dosięgła tylko mnie, może bym tak się nie denerwował. Ale mój ukochany został zraniony, a moje dzieci przeżyły koszmar na jawie. Oby to źle na nich nie wpłynęło, zwłaszcza ma Hawka który w swoim krótkim życiu doświadczył za dużo zła.

Natomiast powody dla których uwierzyłem w dobre intencje tamtej grupy byli ludzie. Wystarczyło by Fen wspomniał o Profesorze by mnie to uspokoiło. To dobry człowiek który pomagał mojemu Aaronowi kiedy mnie jeszcze przy nim nie było. Cullena kojarzyłem tylko z tego co powiedział mi o nim Aaron. Według niego był to dobry, szlachetny człowiek. 

Najbardziej natomiast interesował mnie fakt, jak oni tu dotarli. To miejsce było dobrze ukryte zwłaszcza jak ma się gromadkę wilków do pilnowania okolicy. Teraz tej gromadki już nie było. Fen powiedział, że grupa wilkołaków która nam pomogła, znalazła wszystkie wilki. Trzy były ranne, a reszta zabita. Estell, Happie i Sin. Happie podobno stracił oko, Sin ucho a Estell tylko została zraniona. 

Pamiętam że beta z którym walczyłem wspominał coś o tym domie. Jak się zapytałem o to Fena ten wyszedł z domu i wrócił po chwili z mała niebieską książka. Wręczył mi ją i wrócił do chłopców, a ja ją zacząłem czytać. Była stara, bardzo stara i zawierała bardzo dużo informacji. Głównie o moim ojcu.

Łowca do którego należał ten dziennik był jakimś chorym maniakiem. Miał obsesje na wszystkim co nie było do końca ludzkie. Notował każde odstępstwo od tego co uważał za naturalne. A mój ojciec nie mieścił się w tych granicach. Przez ciemniejszy kolor skóry od tutejszych ludzi, oraz swoje rozmiary i umięśnienie. 

Pierwszy raz zobaczył go jak wymieniał się dobrami z handlarzami. Już wtedy coś mu nie pasowało i chciał sprowokować ojca do działania. Śledził go, próbował postrzelić, nasłał nawet na niego kilku zbirów, aż w końcu mój ojciec przestał się pojawiać. Łowca postanowił więc wytropić go z pomocą innych łowców oraz służącym im wilkołakom. Zaznaczał na mapie potencjalne lokalizacje w których najlepsze byłoby zamieszkanie. Szukał go dwa lata, aż w końcu znalazł miejsce z którego wilkołak wychodził. Pajęcza jaskinia. 

Zaplanowali na niego zasadzkę w pobliżu jaskini. Czekali i czekali, aż nad świtem z jaskini wybiegł szczeniak. Po kilku chwilach pojawił się olbrzymi wilk, z mniejszą wilczycą oraz młodym, nastoletnim wilkiem. Schwytali ich żywcem, a najmłodszego szczeniaka niechcący zabili. Zaplątanego w sieci upuścili do wodospadu. 

Po schwytaniu wilkołaków zaczęli szukać ich domu. Myśleli, że znajdą tam kogoś jeszcze, ale się mylili. Kiedy odnaleźli dom, zostawili go takim jakim był. Zaznaczyli miejsce na mapie, by odwiedzić to miejsce za kilka lat, by sprawdzić czy aby jakaś inna naiwna wilcza rodzina nie zechce tu zamieszkać.

Mając schwytane wilkołaki udali się na północy wschód, do ludzkiego miasta Kourna. Tam chcieli złamać wilkołaka. Podejrzewali, że mógł znać lokalizację wilczych osad. Notatki tego łowcy zaczynały się kończyć. Przekroczyli mosty łączące te ziemie. Łowcy wydawało się, że są obserwowani, ale nie wiedzieli przez kogo. Nikogo nie dostrzegli, ani nie znaleźli żadnych śladów. Aż w końcu styl pisania się zmienił. Zapewne nowy właściciel. 

Opisał miejsce zbrodni w których znalazł dziennik. Wiele zmasakrowanych ciał, zniszczone klatki z białymi wilkami w środku. Dziennik natomiast znajdował się w rozczłonkowanym torsie przywiązanym do gałęzi drzewa.

Chciałem cisnąć ten dziennik w ścianę. To miejsce... jak mogłem być tak naiwny. To miejsce, nasz dom który powinien być schronieniem nie był w ogóle bezpieczny dla mojej rodziny. Co jakby łowcy pojawili się kiedy Aaron był w ciąży a mnie tu nie było?! 

Warknąłem cicho. Nie zamierzam gdybać bo to i tak nie przyniesie żadnych efektów. Wydawało mi się, że jest tu bezpiecznie. Nigdy nie wyczułem innego zapachu niż nasze. Zanim tu zamieszkaliśmy sprawdzałem to miejsce kilkanaście razy by mieć co do tego absolutną pewność. Teraz nie ma żadnych wątpliwości... musimy opuścić to miejsce tak szybko jak to tylko możliwe. 

Ale w sumie jedno mi się tu nie zgadzało. Jeżeli to nie łowcy doprowadzili ten dom do ruiny i nie powynosili wszystkiego użytecznego, to kto to zrobił? 

Nim zacząłem się zagłębiać nad możliwymi wersjami, mój omega drgnął lekko. Skupiłem całą uwagę na nim. Otworzył powoli oczy, zamrugał kilka razy, cicho stęknął aż nagle podniósł się do pozycji siedzącej, jakby został uderzony piorunem. Oczy miał szeroko otwarte, nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu aż mnie dostrzegł. Było to trochę dziwne, bo siedziałem tuż przy nim.

-Gdzie dzieci? -Powiedział lekko drżącym głosem. Jest dobrym matką. Zawsze najpierw martwi się o nich, później o innych. Nawet kiedy kazałem mu uciekać... widziałem w jego oczach niepewność. Nie chciał tego robić, ale zmusił się by zapewnić im bezpieczeństwo. Tylko dla nich to zrobił, gdyby ich nie było zostałby ignorując moje polecenie. 

-Z Fenem. Są cali, odrobine posępni, ale cali. -Napięcie z jego twarzy zaczynało zanikać, jego zapach również się zmienił.

-To dobrze... -mruknął, powoli opadając na łóżko. -...a co z... -znów podniósł się gwałtownie, teraz zaczął się mi przyglądać. Mógł tylko zauważyć bandaże na moich ramionach, gdyż moja koszulka nie miała żadnych rękawów. 

-Mi nic nie jest, Fenowi również. 

-A... łowcy? Poradziłeś sobie z nimi? 

-Nie. -Spojrzał na mnie zdziwiony. -To długa historia... 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz