R 8. LXVI

605 106 17
                                    

Dwa dni ciągnęły się niemal w nieskończoność. Oczekiwanie na wieści, czy to od osoby którą wysłałem by sprawdziła czy nasz Alfa zamierza wrócić do domu, czy też od tych którzy mieli przyprowadzić znajomych pojmanego przez nas człowieka, było frustrujące. Na domiar złego Castel zaczął podburzać innych do moich decyzji. Znalazł idealny pretekst. Z samego rana wyrzuciłem go z domu w którym trzymaliśmy Tavisha. Postanowił wejść tam bez mojego, Thorina czy też starszyzny pozwolenia i zaczął przesłuchiwać człowieka swoimi metodami. Na szczęście zostałem o tym szybko poinformowany, nie zrobił mu wielkiej krzywdy, tylko zniszczył to, co Emma ostatnio leczyła. Wtedy zaczęły się oskarżenia w moją stronę, za to że śmiem bronić człowieka, a nie własny gatunek. Według niego dowodem na to, że chce doprowadzić do upadku tego stada jest fakt, że wychowuje dziecko wilkołaka który doprowadził do śmierci setek naszych, a teraz pomagam człowiekowi. Coś jeszcze napomknął, że jestem zbyt miękki jak na zastępcę... albo chyba chciał to powiedzieć. Nie byłem pewny, bo nie wytrzymałem i mu z całej siły przyłożyłem. Nie był to najlepszy ruch z mojej strony, ale nikt nie będzie mnie oskarżał o takie rzeczy. Nikt nie będzie bezkarnie obwiniał mojego szczeniaka o coś z czym nie ma nic wspólnego. Niestety osób które myślały podobnie do Castela trochę było, mniej więcej tyle samo ile zgadzało się ze mną. Reszta, czyli znaczna większość stada była bierna. 

By mieć pewność, że nikt ze zwolenników Castela nie tknie Tavisha bez mojej wiedzy, postanowiłem go osobiście pilnować. Najpierw zaprowadziłem go do Emmy by mogła go ponownie opatrzeć. Gdyby był wilkołakiem takie obrażenia znikłyby po co najwyżej dwóch dniach. Kiedy go opatrzyła chodził za mną i Thorinem pół dnia. Zachowywał się dosyć swobodnie, jakby naprawdę mu nie przeszkadzało, że jesteśmy wilkołakami. Rozmawiał, odpowiadał na każde nasze pytanie i starał się zapewnić, że jego znajomi na pewno pojawią się w wyznaczonym miejscu.

-Nie zrobią nic pochopnego. -Starał się uspokoić Thorina, który zakładał każdą pesymistyczną wersje spotkania naszych z obcymi wilkołakami. -Naszym zadaniem jest nawiązać jak najlepsze stosunki, więc będą się dobrze zachowywać. Wiem, że ciężko jest uwierzyć nieznajomemu, zwłaszcza człowiekowi, ale naprawdę nie mamy złych zamiarów.

-Zakładając, że mówisz prawdę. -Tav kiwnął głową na trafną uwagę Thorina. -Istnieje też szansa na to, że pomyślą, że cię zabiliśmy. Jesteś człowiekiem więc nie byłoby w tym nic dziwnego. 

-Jest to logiczne... z twojego punktu widzenia. Mogę ci jednak zagwarantować, że wiedzieliby doskonale o mojej śmierci.

-Niby jak? -Tav jedynie się uśmiechnął. 

-Mój przyjaciel... zna pewną sztuczkę. -Mrugnął okiem, dziwnie się przy tym uśmiechając. -To też jest powód dla którego jestem spokojny. Wiem, że jeśli umrę zostanę pomszczony. -Spojrzeliśmy na niego podejrzliwie. Nie wiem co on ukrywał, ale było to odrobine podejrzane. -Jeśli ma to ode mnie zależeć, to wolałbym nie umierać. Chyba to ktoś do was... -wskazał palcem osobę stojącą niedaleko. -...albo kolejny który chce czymś we mnie rzucić.  

Odwróciłem się. Osobę którą wskazywał był Aaron, miał ze sobą niewielki koszyk. Chłopcy biegali obok niego, jak mnie zobaczyli podbiegli z wyciągniętymi rączkami. Chwyciłem ich i podszedłem do swojego omegi. 

-Spacer? -Cmoknąłem go w policzek na przywitanie. Przez ostatnie dni mało co go widzę. Wracam do domu na kilka godzin by się wyspać i znikam z samego rana by pomagać w patrolowaniach. 

-Nie. Kain mnie poprosił bym wpadł do nich bo nie chce zostawiać Meg samej. Przygotowałem też dla niej coś słodkiego, może będzie miała ochotę. 

-Miło z twojej strony.

-Przecież ja jestem miłą osobą. -Zmrużył oczy, starał się chyba wyglądać groźnie. Według mnie wyglądał tak samo, czyli uroczo. -A wy... -Wychylił się by spojrzeć za mnie. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz