R 9. LXXI

731 103 13
                                    

Prawie kończyłem przygotowywać kolacje. Spojrzałem kątem oka na osoby siedzące przy stole. Ryland rozmawiał z naszymi gośćmi, a chłopcy próbowali zwrócić na siebie ich uwagę. Czasami Simon bądź Tav przyglądali się im co sprawiało dzieciom dziwną radość. Miałem lekkie obawy, że Hawke będzie się bał nieznajomego alfy, ale o dziwo szybko go zaakceptował. Może jego lęk przed alfami zmalał... mam taką nadzieje.   

Chciałem się im jakoś odwdzięczyć za pomoc. Słowa to było według mnie za mało, dlatego zaprosiłem ich do naszego domu, by mogli zjeść coś porządnego i przespać się w łóżku zamiast na ziemi. Mieliśmy tylko jedno zapasowe łóżko, więc będą musieli między sobą uzgadniać. Zawsze któryś z nich może spać na kanapie. Może dla niektórych będzie wydawało się dziwne, że ich przyjęliśmy pod dach, ale tak powinno być. Są naszymi gośćmi i możliwe, że staną się sojusznikami dla stada. Powinniśmy ich traktować z szacunkiem i przyjaźnią. Długo nie musiałem ich namawiać na przyjęcie mojego zaproszenia. Głównie to była zasługo Tava który zadecydował za ich obu.

Wydawali się całkiem mili, no na pewno Tav taki się wydawał. Był gadatliwy, wesoły i niemal wiecznie uśmiechnięty, z charakteru przypomina mi Fenaxa. Simon był jego przeciwieństwem. Milczał, wyglądał ponuro, odpowiadał krótko i z takim tonem jakby chciał skończyć konwersacje. 

Podałem wszystkim talerze z jedzeniem i kubki. Usiadłem obok swojego alfy i dzieci.

-Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Jeśli ktoś będzie chciał dokładki to mówić śmiało. Smacznego.

-Wygląda i pachnie przepysznie. -Powiedział entuzjastycznie Tav. -Smakiem przypomina mi kuchnie z Merii.

-Twoje rodzinne strony? -Spytałem z zainteresowaniem. Zaprzeczył kiwnięciem głowy.

-Nie. Urodziłem się w Caravorze, to daleko na północ stąd. Meria to jedno z pierwszych miejsc które razem odwiedziliśmy. -Spojrzał na swojego towarzysza, po czym wrócił do jedzenia. 

-Długo razem podróżujecie?

-Będzie już z dziesięć lat...

-W sierpniu minie jedenaście. -Mruknął Simon.

-A jak długo się znacie? -Wymienili krótkie spojrzenia. -... Przepraszam, nie chciałem być wścibski. -Tav prychnął z rozbawienia.

-Nawet tak nie pomyślałem. -Uśmiechnął się miło.

-On również będzie się pytał o wszystko. -Powiedział spokojnie Simon. Człowiek z dziwnym uśmiechem przytaknął mu.

-A wracając do twojego pytania przyjacielu, to odpowiedz jest taka sama jak wcześniej. -Napił się odrobinę soku. -Te jedenaście lat temu uratowałem go z rąk łowców, a ten w podzięce mnie ugryzł.

-Przeprosiłem.

-Znamię dalej mam...

-To dobrze. -Tav sapnął głośno.

-Niestety dałem się rozpoznać przez co musiałem uciekać, inaczej skończył bym na szafocie. Wyprowadziłem go z miasta i trafiłem na jego grupę. Mało znałem się na przetrwaniu samemu w dziczy, a oni... -spojrzał na Simona i się dziwnie uśmiechnął. -... nie znali zbytnio terenu. Malcolm zaproponował mi pakt. Ja im miałem pomóc dotrzeć do jednego miejsca, a oni nauczą mnie przetrwać w dziczy. Dotarliśmy do tego miejsca, potem kolejnego i nim się obejrzałem zostałem członkiem ich grupy...

-Rodziny. -Poprawił go Simon.

-Ay, rodziny. -Szturchnął przyjaciela noga. -Była to dla mnie niepowtarzalna okazja. Od zawsze chciałem zwiedzać, jednak nie miałem odwagi by opuścić miasto. Świat ma naprawdę dużo fantastycznych miejsc... -Spojrzał na Simona, oczy mu dziwnie błysły jakby wpadł na pomysł. -odwiedziłbym jeszcze raz plaże w Velver, albo gorące źródła w Avares.  

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz