R 8. LXVIII

674 111 24
                                    

Przyglądałem się mojemu biednemu omedze. Za każdym razem jak próbował się wyrwać był szarpany za włosy przez dupka za nim. Moje szczeniaki bały się, czułem ich strach z daleka. Castel i jego ludzie zapłacą mi za to, swoim życiem. Rozejrzałem się szybko po otoczeniu. Nie było tu ani jednej osoby która mogłaby pomóc mojej rodzinie, wszyscy ruszyli pomóc w ugaszeniu pożaru. Byli tu tylko zwolennicy Castela.

Im dłużej gryzłem Castela tym gorzej traktowano moich bliskich. Puściłem go, co szybko wykorzystał.

-Grzeczny piesek. -Powiedział zirytowanym tonem. Niemal w tej samej chwili ugryzł mnie w bark i rzucił na najbliższe drzewo. Stęknąłem z bólu. Tchórz wszystko sobie zaplanował. Wiedział, że nie będzie miał szans, dlatego się do tego przygotował. Gdyby tylko był tu ktoś jeszcze... -Nikt ci nie przyjdzie z pomocą. -Stanął przede mną dumnie, jakby miał być z czego.

-Nie jestem tak żałosny jak ty, by błagać innych o pomoc. -Warknąłem w jego stronę. Spróbował wgryźć się w mój bok, ale udało mi się odskoczyć. Nie mogę go atakować bo mogą zrobić krzywdę mojej rodzinie, ale też nie mogę dać się zabić bo to również nie zapewni im bezpieczeństwa. 

-Nie igraj ze mną dziecko. -Wydawało mi się jakby uśmiechnął się. Zaszarżował na mnie, zrobiłem to samo. Zderzyliśmy się. Stanęliśmy na tylnych łapach, przednimi staraliśmy się wytrącić przeciwnika z równowagi. Castel co jakiś czas kłapał szczękami nad moim pyskiem. -Daj się zabić to pozwolę twojemu szczeniakowi żyć. Oczywiście mówię o twoim dzieciaku, a nie o znajdzie. 

Miałem mu coś odpowiedzieć, ale dwa wilki zaatakowały mnie od tyłu. Ugryzły moje ciało i wywrócili na ziemie, odsłaniając mój brzuch. Castel wgryzł się porządnie. Zaczął mnie rozszarpywać wraz z dwoma innymi wilkami. Starałem się bronić, uderzyłem Castela kilka razy łapą, ale niewiele to zmieniło. Słyszałem krzyk mojego omegi, ale nie mogłem go dostrzec. 

-Wyglądasz pięknie, wiesz o tym? -Zaśmiał się ponuro. -Cały w kałuży własnej krwi. -Obszedł mnie kilka razy i patrzył na mnie z wyższością. Usiadł obok jakby chciał obserwować, jak uchodzi ze mnie życie. 

-Nie ujdzie ci to...

-Już uszło. -Zaśmiał się ponownie. Włożył pazur w jedną ranę i zaczął ją rozdzierać. -Umierasz, więc mogę zdradzić ci pewien sekret. Za wszystkim stoję ja. 

-Co?

-To ja namówiłem poprzedniego Alfę do opuszczenia stada. Nie mogłem pozwolić by wybrał na siłę omegę dla Astarona, wtedy on by spłodził jakiegoś bachora i wszystko by się przedłużyło. Poprzedni Alfa był na tyle głupi że wszedł na teren przeklętego druida. Udało mu się uciec, był ranny ale na szczęście znalazłem go ja i dobiłem. Jego ciało porzuciłem w butwiejącym lesie. Wystarczyło później rozsiać kilka plotek które doszły do uszu Fenaxa, wiedziałem że on tam się uda i miałem nadzieje, że zginie a jakby on zginął, tak Astaron by tam się udał i również by poległ. Wtedy to ja jako zastępca zostałbym następnym Alfą stada. Niestety pojawiłeś się ty i musiałeś uratować tego bezużytecznego betę. Zabrałeś mi tytuł zastępcy... zostałem przez ciebie poniżony, dlatego musiałem zmienić swój plan. Miałem nadzieje, że sam to zrobię. Niestety Astaron nie chciał mnie zabrać i wziął mojego Vamira. Wystarczyło mu powiedzieć co ma dosypać Astaronowi do posiłku. Plan zakładał, że Vamir miał tu wrócić cały... nie wiem co się spieprzyło, ale uratowałeś to. Trzymasz człowieka którego można obwinić o wszystko, i tak w sumie zrobię. W końcu kto uwierzy, że to ja chciałem zabić mojego własnego Alfę, a nie jakiś przypadkowy wróg naszego gatunku? Niestety nie będą mogli go przepytać, taki straszny wypadek nas spotkał... pożar w takim momencie. Pożar który odwrócił uwagę wielu naszych... i przez którego zginęło jedno szczenię... a może więcej. Kto to może wiedzieć, noc jeszcze młoda. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz