Cztery miesiące później
Już z oddali ich słyszałem. Na początku bardzo cichy, do złudy przypominający inne hałasy, z każdą chwilą coraz głośniejszy, domagający się tego, co mu się należy. Z przyzwyczajenia spojrzałem przez okno. Szybko zobaczyłem swoje dwie alfy. Ryland nawet nie próbował uspokoić noszonego na rękach Remusa, najwidoczniej wcześniej starał się to zrobić i nic to nie przyniosło.
Gdy tylko weszli do środka, płacz Remiego stał się jeszcze głośniejszy. Zabrałem go od durnego alfy, który zamiast dać dziecku spokój, zabiera go z samego rana na spacer po lesie, a nawet ostatnio na polowanie, co nie skończyło się dobrze, bo Remus płoszył wszystkie stworzenia. W mgnieniu oka umyłem małemu rączki i twarz, bo kto wie co jego ojciec pozwalał mu dotykać bądź wąchać.
Według Rylanda był to odpowiedni czas na naukę małego wszystkich podstaw jeśli chodzi o tropienie i polowanie. Tylko nie wiem czy on uczył tego naprawdę małego, czy może przygotowywał siebie na tą naukę w przyszłości. Obydwie opcje były bardzo prawdopodobne.
Posadziłem Remusa w jego krzesełku. Ryland pocił się i trudził by go stworzyć... no może samo stworzenie nie było tak trudne. Najtrudniejsze były moje testy które dopiero trzecie krzesełko spełniło. Nie pozwolę przecie, by mój maluch wbij sobie w rączkę jakąś drzazgę. Usiadłem obok ze swoją i Remiego miską. Stwierdziłem, że czas wzbogacić dietę małego by nie żerował wyłącznie na mleku. Dlatego ostatnio pojawiały się różnorakie zupki. Wydawało mi się, że najbardziej lubi zupkę jarzynową z kawałkami mięsa... ale na szczęście w tym też wdał się w swojego ojca i zjadał wszystko co mu podsuwałem pod nos. Teraz zrobiłem dla niego coś nowego. Zdobyliśmy niedawno kilka kilogramów jabłek i trzeba było coś z nich zrobić, dlatego dzisiaj mały ma zupkę jabłkowo-marchewkową z nielicznymi ilościami mięska, tak drobnymi i rozgotowanymi, że niemal niewidocznymi.
Ryland usiadł obok. On miał jajecznice z mięsem, szczypiorkiem oraz cebulą. Patrzyłem się na niego ze zmrużonymi oczami.
-Tak? -Spojrzał na mnie niepewnie. -Coś się stało?
-Może byś użył widelca zamiast palców? -Oparł się pokusie sapnięcia. Wstał ze swojego miejsca, wydobył z szuflady widelec i wrócił na swe wcześniejsze miejsce. Już miał go wbić w mięso gdy zainterweniowałem. -Yhym.
-Tak? -Znów ten sam wzrok.
-Może tak byś jeszcze ręce umył?
-Przecie używam widelca.
-To nie oznacza, że masz mieć brudne ręce. -Tym razem się nie oparł pokusie. Sapnął głośno, ale nie zamierzał nic dodawać. Wstał, położył widelec obok talerza i podszedł do misy z wodą. Szorował dłonie jak szalony, pewnie w obawie, że jeszcze się do tego doczepię. Już miał siadać z mokrymi i zaczerwienionymi łapami.
-Ryland?
-Tak?
-Tam jest ręcznik. -Wskazałem mu głową, gdyż ręce miałem zajęte.
-Oczywiście. -Mruknął pod nosem. Wytarł łapska po czym usiadł na krześle. Znów miał wbić widelec w mięso, i znów się odezwałem.
-Ryland?
-Tak? -Powiedział z zaciśniętą szczęką.
-Pewnie nie zauważyłeś, ale tam jest świeży chleb. Weź sobie trochę. -Wskazałem parapet na którym się chłodziło pieczywo. Ryland ponownie sapnął, zwlókł się z krzesła. Pokroił chleb, wziął kilka kromek i ponownie usiadł na krześle.
-Ryland?
-Tak? -Czułem tą piękną irytacje w jego głosie.
-Masło wyszło całkiem porządne, może sobie posmarujesz?
-Dobrze. -Wstał, wziął kromki chleba, wyciągnął masło z szafki zaczął powoli i dokładnie smarować. Wrócił siadając tak mocno, że aż krzesło zatrzeszczało. Chwycił widelec, wbił w mięso które już miało wylądować w jego ustach.
-Ryland?
-Tak?!
-Kocham cię. -Uśmiechnąłem się po czym wytarłem buzie Remusa. Ryland nie odpowiedział, sapnął jedynie. Podniósł widelec który z zawartością szybko kierował się do jego ust. -Ryland?
-Tak, tęż cię kocham... -mruknął żałosnym tonem.
-Chciałem tylko powiedzieć, smacznego. -Szeroki uśmiech nie schodził mi z ust, w przeciwieństwie do Rylanda który miał minę ponurą jakby planował czyjeś morderstwo. Mruknął coś pod nosem, chyba 'wredny omega', ale nie byłem do końca pewien.
W końcu udało mu się skosztować posiłku. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, po czym jedzenie znikło z talerza po kilku sekundach. Zaraz po nim skończył jeść Remus, który pomimo mojego karmienia, miał rączki i buzie ubabrane zupką.
Nie musiałem prosić Gburka by wziął naczynia i je umył, ja zająłem się malcem. Umyłem, przewinąłem bo w między czasie narobił w pieluszkę i znów umyłem. Przebrałem w czyste ubranko i wyszedłem z nim na zewnątrz. Lato nie było tak nieznośne jak ostatnio, było ciepło, czasami gorąco, ale dawało się wytrzymać.
Poszedłem do swojego ogródka, Ryland już zdążył rozłożyć na trawie duży purpurowy koc na którym leżała Estell. Położyłem małego obok niej, a ten się do niej przytulił. Każdy człowiek który by mnie teraz obserwował uznałby mnie za złego rodzica. Powierzam opiekę nad swoim dzieckiem wilkowi... a tak na prawdę, nie było się czym przejmować. Te wilki to nasza rodzina. Nie zrobiliby krzywdy małemu. Dla Rylanda było to bardziej normalne niż dla mnie. Mówił, że w stadach widział jak dzieci, nawet maluchy, spędzają czas z młodymi wilkami, bądź dorosłymi. Pogłaskałem wilczyce po łbie i ruszyłem do swoich warzyw.
-Nalałem ci wodę do konewek i wiader. -Powiedział dumnie.
-Dziękuję. -Poklepałem go dwa razy po policzku. -Dobry alfa.
-Pomóc ci w czymś?
-Nie musisz. -Mruknąłem, wziąłem konewkę i podszedłem do pomidorów. -Jak było na spacerze?
-Wędrowaliśmy tu i tam. Znaleźliśmy ślady jelenia, jednak Remus w połowie zaczął płakać więc trzeba było wracać do domu. Jeśli płacz nie przestraszył jelenia, to może uda mi się go jutro wytropić. A tak... to pokazałem mu wilcze jagody, maliny, rośliny których nie powinien dotykać, zwierzęce odch...
-Czyli dobrze, że kazałem ci umyć ręce. -Nie musiałem patrzeć w jego stronę by wiedzieć, że teraz przekręcał oczami. -Zaplanowałeś coś na resztę dnia?
-Szczerzę to nie. Myślałem o naprawieniu huśtawki na jesionie. Tak by utrzymała mój, twój oraz Remusa ciężar. Może też zabezpieczę jaskinię jakąś bramą... Remus zaczyna raczkować, chwila nieuwagi i się tam doczołga, a jest tam wiele ostrych gratów.
-Estell oraz Happy raczej do tego nie dopuszczą... ale to dobry pomysł.
-A ty? Oprócz ogródka coś zaplanowałeś?
-Miałem coś w planach. Coś związanego z tobą.
-Tak? -Mruknął zainteresowany. -A co dokładnie?
-Nie mogę tego powiedzieć... mogę tylko zasugerować, że na pewno będziesz wtedy mokry od potu i zmęczony.
-Ohoho... coś jeszcze mi zdradzisz?
-Możesz być odrobinę brudny, a ja będę ci mówił co masz robić...
-Jestem zainteresowany.
-... ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie.
-Dlaczego?
-Bo mam tu dużo pracy. -Okręciłem się pokazując rozszerzony ogródek.
-A jak ci tu pomogę?
-Nie musisz...
-Nalegam.
-Jeśliś tak łaskaw, to może wtedy uda nam się trochę zaszaleć na osobności.
Ryland uśmiechnął się lubieżnie, i zaczął mi pomagać w ogródku. Szkoda, że nagroda jaka go czekała nie była wcale taka, jaką sobie wyobrażał. Ja miałem na myśli generalne sprzątanie w domu. Będzie mi odsuwał wszystkie meble tak, bym mógł za nich wymieść i umyć. Mogłem to zrobić sam, ale nie chciałem rysować podłogi, a on jak się trochę napoci to przesunie bez szurania.

CZYTASZ
Szczenię |ABO|
FantasiKontynuacja opowiadania Mieszaniec. Przed przeczytaniem tego opowiadania zalecam przeczytanie poprzedniej części, choć nie jest to konieczne. Szczęście, radość z życia? Kiedyś dla Aarona te słowa były obce. Nigdy nie spodziewał się dobrego zakończen...