R 8. LXIII

703 107 10
                                    

Dzień był idealny. Relaksowałem się na zewnątrz na moim nowym bujanym krześle, które zostało stworzone przez mojego alfę tylko dlatego, że trułem mu rzyć by ciągle bujał mnie na normalnym. Zauważyłem, że jak się bujam dziecko we mnie dziwnym trafem się uspokaja, a jak ono było spokojne to i ja byłem spokojny, a jak ja byłem spokojny tak Ryland miał lżejszy dzień. I tym sposobem wszyscy byli szczęśliwy. No może nie wszyscy... moje wilki patrzyły na to krzesło jak na narzędzie do przygniatania ich ogonów. A tylko raz nieumyślnie to zrobiłem.

Napiłem się chłodnej wody z miętą. Przyglądanie się jak Ryland ciężko pracuje nad moim ogródkiem było tak bardzo męczące... Już prawie wszystko było gotowe. Ziemia porządnie przekopana, warzywa zasiane. Teraz bawił się z płotem by mi żaden wilk nie deptał roślin. Później będzie musiał mi tu jakiś dużych kamieni naznosić by ładnie to udekorować. Zrobiłbym to sam, w końcu wiem najlepiej co będzie mi pasowało w ogródku... jednak pan nadopiekuńczy nie pozwala mi dźwigać niczego ciężkiego. Już nawet własnych dzieci podnosić nie mogę jak im się coś stanie. I to niby ja jestem nadopiekuńczy... hipokryta jeden. 

Spojrzałem jeszcze raz na swojego partnera, drgnął gdy zawiał chłodniejszy wiatr. Zrobię dla niego później herbatkę z ziół które tak bardzo lubi. Uchroni go to przed przeziębieniem. Był cały spocony więc chłodne powietrze mogło mu zaszkodzić... zwłaszcza, że nie chce mu się nosić koszulki, bo już musiał ją przepocić. Może już teraz powinienem mu ją zrobić? 

Już miałem się zmusić do wstania z mojego miejsca, na które idealnie świeciło słoneczko, gdy ujrzałem suszoną śliwkę powoli człapiącą do naszego domu. Był to jeden staruszek ze starszyzny, który codziennie rozmawiał z moim alfą. Z tego co mówił mi Ryland, on jest jedynym  znośnym, ale i tak irytującym.

Starszy przechodząc zerknął na moje dzieci bawiące się z wilkami. Ostatnio bardzo spodobało im się wydawanie poleceń wilkom. Ujrzeli jak to robił Ryland i tak się zaczęło. Większości poleceń nie rozumiały. Mój alfa mówił głośno i wyraźnie a moje dzieci... cóż, czasami im się udaje powiedzieć coś wyraźnie a innym razem głośno. Następnie starszy spojrzał na mnie, kiwnąłem mu głową trzymając dłonie na brzuchu. Odwzajemnił kiwnięcie po czym podszedł do mojego umęczonego alfy.  

-Starszy Batis... -W głosie Gburka wyczuwalne było zmęczenie. -...nie widzieliśmy się od dzisiejszego porannego spotkania. Stało się coś ważnego, że pofatygowałeś się aż do mojego domu?  

-Przychodzę by cię przekonać do tego o czym rozmawiamy od kilku dni. Najlepiej byśmy mogli porozmawiać na osobności. -Spojrzał na mnie, co skomentowałem głośnym siorbnięciem mojej wody. 

-Aaron jest moim omegą. Jeśli chce słuchać to niech słucha, a jeśli będzie chciał się wypowiedzieć to mu nie zabronię. -Starszy sapnął zrezygnowany, co przerodziło się w głośnie kaszlnięcia. 

-Niech ci będzie, choć omega nie powinna słuchać, a tym bardziej wypowiadać się w sprawach dotyczących stada. 

-A to niby dlaczego? -Wtrąciłem się zirytowany. 

-Ponieważ są to sprawy dla mężczyzn, a nie dla... -widziałem jak się zamyśla, nie chciał wypowiedzieć jakiegoś słowa by mnie, a raczej Rylanda nie zdenerwować. -...matek. Chodzi o bezpieczeństwo całej wioski, a to najlepiej rozumieją mężczyźni. 

-Nie zgodzę się z tym. Każde z nas inaczej postrzega bezpieczeństwo, więc dobrze by było znać opinie wszystkich. Omawialiście dzisiaj z rana jakiś projekt prawda?

-Prawda. -Powiedział niechętnie. -Pracujemy nad nim od jakiegoś czasu.

-Więc zdecydowanie przyda wam się świeże spojrzenie, proszę. -Wskazałem mu krzesło na którym mógł usiąść. Ten spojrzał na mojego Gburka.

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz