R 4. XXV

982 148 29
                                    

Beznadziejny. To było najłagodniejsze słowo określający mój obecny stan. Słaby, obolały, zmęczony. Z trudem otworzyłem oczy. Leżałem w łóżku, przykryty aż po samą szyje najgrubszymi futrami. W pokoju znajdował się Ryland, które siedział na krześle obok. Gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się słabo.

-Słońce, jak się czujesz?  -Odwrócił się na chwile nie czekając na moją odpowiedź, chwycił za dzbanek i nalał do kubka napój.

-Trochę... słabo. -Mruknąłem, skrzywiłem się lekko czując, jak całe ciało mnie boli. Oparłem się na łokciach, a Gburek szybko poprawił mi poduszki tak, bym znajdował się w dogodniejszej pozycji do picia. Wziąłem od niego kubek i napiłem się ciepłego napoju. Wyczuwałem w tym mięte, sporo owoców leśnych, i coś czego do końca nie znałem, ale smakowało. 

-Po tym powinieneś poczuć się lepiej. Emma dodała do napoju trochę swoich ziół, byś szybciej doszedł do siebie.    

-Jak długo...?

-Urodziłeś nad ranem, a spałeś cały dzień. -Odpowiedział powoli. -Pewnie jesteś głodny, przygotuje...

-Nie... -powiedziałem słabo, na co ten odrobine zmrużył oczy.

-Nie bój się, nie otruje cię. Ale skoro tak bardzo wątpisz w moje umiejętności kulinarne, mogę poprosić Ali by coś przygotowała... to może trochę potrwać bo...

-Ryland... ja nie o tym. Co z...

-Zdrowy. -Uśmiechnął się lekko. -Cały i zdrowy. Chcesz go poznać? 

Poznać? Żył we mnie dziewięć miesięcy więc trochę już go znałem. Kiwnąłem głową i jak na zawołanie usłyszałem cichy głosik, niby płacz, niby pisk. Obok Rylanda, na krześle znajdował się mój koszyk na zioła. Obecnie wyładowany był futrami. Na uchwycie zawiesił wstążeczkę którą przyniósł mi w prezencie. Gburek sięgnął w tamtą stronę, ostrożnie wyciągnął z niego białe zawiniątko. W jego ramionach zdawało się to strasznie małe. Usiadł obok mnie. 

-Spokojnie. -Uśmiechnął się dodając mi otuchy. 

Wyczuł, że się denerwuje. To głupie, denerwuje się zobaczyć swoje dziecko. Swoje dziecko... swoje... nieważne ile razy to powtarzam, dalej się nie mogę nadziwić, że ono już tu jest. Pamiętam jego płacz jeszcze zanim opadłem z sił. Chwile nawet wydaje mi się, że go widziałem. Chociaż mogło być to wszystko, w końcu cały był pokryty krwią.   

Ryland powoli odwinął materiał. Po krótkiej chwili moim oczom ukazało się moje dziecko. Mój malutki synek. Mały, bardzo bardzo mały, jakby urodził się zdecydowanie za wcześnie. Jednak nie panikowałem z tego powodu. Ryland mi o tym wspominał, Emma również przed porodem mówiła, że dzieci wilkołaków są bardzo małe. 

Cera maluszka do bólu przypominała Rylanda, po kilku ciemnych włoskach na głowie, mogłem zgadywać, że i kolor odziedziczy po ojcu. Na ciele miał kilka ciemnych znamion. Jedne okrągłe, drugie cienkie i podłużne. Jak się bliżej przyjrzałem to była bardzo cienka sierść. Tym też się nie martwiłem. 

Mój alfa mnie wcześniej uspokoił, podobnie jak Emma. Mówili, że dzieci wilkołaków mogą wyglądać różnie. Od lekkich deformacji ciała, wilczych rysów twarzy bądź ciała, po sierść występującą w przypadkowych miejscach, albo na całym ciele. Może też nie wystąpić nic, i dziecko po prostu będzie wyglądało jak zwykłe, ludzkie dziecko. 

Ryland ostrożnie wręczył mi go. Instynktownie położyłem go przy swojej piersi. Nawet z tak bliska, on wydawał się niesamowicie mały. Zaczynałem się bać, że mogę zrobić mu jakąś krzywdę. Jeden zły ruch i skrzywdzę swoje maleństwo. Zamarłem. Mały wydał z siebie dziwny pisk i machnął rączką. 

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz