R 9. LXXII

724 109 16
                                    

Nie wiem jak długo obserwowałem mojego śpiącego alfę. Wyglądał nieco inaczej kiedy spał. Bez tego jego wiecznego uśmiechu i błysku w oczach wydawał się bardzo spokojny. Oddychał powoli co w jakimś stopniu mnie koiło, zwłaszcza po tym co robiliśmy tej nocy. Dalej nie wierzę, że tak łatwo dałem mu się podejść. On w tym stanie nie powinien się przemęczać, ale oczywiście on wie lepiej... cóż nie mogę być na niego zły. Zgodziłem się, więc jakby coś się stało to byłaby to moja wina. Podniosłem kołdrę by sprawdzić stan jego bandaży. Na szczęście żaden się nie zabarwił na czerwono. Przykryłem go dokładnie, poprawiłem czarne włosy i cmoknąłem go w czoło. Zanim się obudzi uda mi się zrobić śniadanie, może nawet je zjem z gośćmi. 

Starałem się być cicho, ale gdy tylko wyszedłem z pokoju usłyszałem radosny pisk. Spojrzałem do głównej izby, moje dzieci już były na nogach i to nie same. Simon siedział tyłem do mnie, a moi chłopcy bawili się obok niego swoimi zabawkami. Co chwila któryś z nich podawał drewnianą kostkę z literką alfie, albo prosili by on im je podał. Pierwszy zauważył mnie Remus. Niemal krzyknął głośno 'mama' i spróbował do mnie podbiec. Potknął się o zabawkę i gdyby nie szybki chwyt Simona, upadłby na podłogę.

 Remus podbiegł do mnie, chwycił za nogawkę spodni i pociągnął w kierunku dywanu. Chciał pokazać jaką wspaniałą wieże z trzech klocków udało mu się zbudować. Gdy mu pogratulowałem wrócił do Hawka. 

-Moje dzieci cię obudziły? -Spojrzałem na mężczyznę który cały czas nie ukazywał żadnych emocji. 

-Nie. -Odpowiedział krótko. Czekałem kilka sekund mając nadzieje, że doda coś jeszcze, ale gdy tego nie zrobił postanowiłem nie ciągnąć go za język. -Tav to zrobił. Gdy wyszedłem by się przewietrzyć trafiłem na nich i tak tu siedzę... jakąś godzinę. 

-Bardzo przepraszam. -Poczułem się odrobine głupio. Był on w końcu gościem w moim domu, nie powinien być zmuszany do opieki nad nie swoimi dziećmi. -Mogłeś nas obudzić...

-Nie widziałem takiej potrzeby. -Alfa spojrzał mi w oczy. Niby cały czas wyglądał tak samo, ale miałem wrażenie jakby był w jakimś stopniu szczęśliwy. Może to po prostu moje wyobrażenie. -Jesteś w ciąży powinieneś odpoczywać tak jak twój ranny alfa. A oni -wrócił wzrokiem do chłopców którzy postanowili wdrapać mu się na kolana. -w jakimś stopniu sami potrafią zająć się sobą. -uśmiechnąłem się lekko.

-Wszystkie dzieci tak cię lubią? 

-Właśnie nie. Wszystkie na mój widok raczej uciekają bądź zaczynają płakać. 

-Przesadzasz... -Wystarczył jeden jego wzrok bym nie kontynuował, pomimo że wciąż wyglądał tak samo. -Mój Hawke zwykle boi się nieznanych dorosłych alf. Chyba nie wyglądasz dla niego aż tak przerażająco. -'...jak dla mnie', dodałem sobie w myślach. Simon jedynie wzruszył ramionami. -Mam nadzieje, że nie pogniewasz się, jeśli cię jeszcze trochę wykorzystam do ich pilnowania. -Kiwnął raz głową. -Przygotuje za ten czas śniadanie, chcesz coś konkretnego?   

-Zjemy wszystko czym nas poczęstujesz. Dziękuje.

Drzwi do pokoju gości otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Tav wyszedł, wyglądał jakby jeszcze spał. Włosy miał w nieładzie. Rozpromienił się na widok Simona i moich dzieci. 

-Dzień dobry, jak się spało? 

-Bardzo dobrze, nawet jeszcze by się chciało pospać, ale szkoda marnować dzień. 

-Cieszy mnie to. Jakby któryś z was miał ochotę się przemyć to tam znajdziecie wszystko -wskazałem dłonią drzwi do łazienki. -proszę korzystać śmiało. -Mężczyźni kiwnęli głowami. Już miałem iść do kuchni gdy coś czerwonego na szyi Tava przykuło moją uwagę. -Ugryzło cię coś? -Wskazałem jego szyje. Od razu dotknął miejsce o którym mówiłem, jakby zdawał sobie o tym sprawę. -Mam kilka maści na ukąszenia, na pewno pomogą. 

-Nie, nie fatyguj się. -Zaśmiał się odrobine nerwowo. -To nic takiego. 

-Jesteś pewien? 

-To nie pierwsze ani ostatnie takie ugryzienie. Są niegroźne. 

Cóż jak nie chce to nie. Nie będę przecież go prosił by się zgodził. Jak wie lepiej to... Zostawiłem ich samych i poszedłem do kuchni. Po kilku minutach dołączył do mnie Tav i bez słowa zaczął mi pomagać. Już miałem się odezwać, że nie musi mi pomagać, ale to on zaczął rozmowę. 

-Niech Si pobędzie jeszcze sam z nimi. -Uśmiechnął się lekko. -Dziwny to widok. Nikt mi w to nie uwierzy.

-Aż tak bardzo to dziwne? 

-Wszystkie dzieci jakie do tej pory spotykaliśmy po prostu się go bały. Dla świętego spokoju ich unikał. Dlatego też nie chciał tu przychodzić, ale o dziwo twoje maluchy czują się przy nim swobodnie. 

Spojrzałem jeszcze raz na swoje dzieci. Trochę dziwne by czuły się tak swobodnie przy obcym mężczyźnie, ale może pamiętają, że to on mnie uratował i przez to czują się przy nim dobrze. A może był to inny powód... dzieciaków nikt nie zrozumie.

W dosyć krótkim czasie udało nam się przygotować śniadanie dla wszystkich. Tav w tym czasie opowiadał jakie kto ma obowiązki w ich grupie. Pytał się jak się żyło w ludzkim mieście i jak ono wyglądało. Nie wiedziałem do czego mu ta wiedza potrzebna, ale nie była przecież to żadna tajemnica. Kiedy wspomniałem mu, że nie jestem dumny z tego, że musiałem kraść by przeżyć prychnął rozbawiony. Okazało się, że też był złodziejem tylko, że on miał gorzej. Ja jakby nie patrzeć miałem jakiś dom i czysto teoretyczną opiekę, on był sam od siódmego roku życia. Nie wiem czy byłbym w stanie sobie poradzić w takiej sytuacji. 

Kiedy poszedłem obudzić Rylanda na śniadanie okazało się, że nie śpi. Tak jak mu rozkazałem w nocy, grzecznie smarował rany maścią od Emmy. Pomogłem mu w obandażowywaniu, szybko przemyłem mu twarz zimną wodą by nie siedział z gośćmi ze śpiochami w oczach. Kiedy wyszedł na zewnątrz był lekko... nie wiem nawet jak to ująć. Na pewno w szoku widząc nasze dzieci bawiące się z Simonem, ale też był odrobine, nie powiem że zirytowany, może zdezorientowany, albo podejrzliwy. Z jego minami nigdy nie wiadomo. 

Usiedliśmy wszyscy przy stole. Chłopcy szybko jedli swoje porcje jakby ktoś miał im je zaraz zabrać. 

-Jakie masz na dzisiaj plany słońce? -Ryland dotknął mojej dłoni. Uśmiechnąłem się lekko. 

-Tak jak obiecałem Kainowi wpadnę do Meg. Chwile u niej z chłopcami posiedzimy, a później myślałem by sprawdzić co u Bila. 

-Chłopców mogę dzisiaj ja popilnować. -Spojrzałem na niego z lekką nadzieją, że przyjął moją radę do serca by się dzisiaj nie przemęczał. -Będę przebywał dzisiaj w domu, a bez żadnego zajęcia wpadnę w obłęd. -Zerknąłem na chłopców, wydawali się zachwyceni spędzeniem dnia z ojcem. Nie by tego nigdy wcześniej nie robili, Ryland dosyć często się nimi sam zajmował. Jest dobrym ojcem który dba o całą swoją rodzinę. 

-A wy macie jakieś plany? 

-Myśleliśmy nad spacerem po wiosce. Jest dosyć duża, więc trochę czasu nam to zajmie. Oczywiście nie planujemy jej opuszczać bez waszej wiedzy. -Uśmiechnął się Tav. 

-Możecie zawsze zostać tu. -Wtrącił się Ryland. -Zawsze miło jest mieć towarzystwo. Na pewno znajdziemy wiele wspólnych tematów. -Mój alfa przyglądał się Simonowi, ten niemal niezauważalnie przytaknął. 

-Czyli każdy ma jakieś plany. 

Po śniadaniu ubrałem się szybko, upewniłem się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i wyszedłem. Ryland rozmawiał z drugim alfą. Czułem się trochę dziwnie. Jakbym powinienem być przy tej rozmowie.  

Szczenię |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz