Rozdział 1. Sen, który nigdy nie miał stać się rzeczywistością

4.6K 111 25
                                    

                    EMILY

           Teraźniejszość

Życie uwielbiało kopać mnie w dupę od momentu urodzenia, ale ostatnio przechodziło same siebie. Tyle razy zastanawiałam się, dlaczego ten z góry się tak na mnie uwziął. Zawsze starałam się żyć zgodnie z samą sobą, nie robiąc przy tym nikomu żadnej krzywdy. Bo najważniejsze było zadbanie o siebie, później o innych. Ludzie to tak niewdzięczne istoty, że często było mi wstyd za nasz gatunek. Robisz coś dla kogoś, a on ci później wbija nóż prosto w plecy. Albo w serce, lecz wtedy boli bardziej. Wiem, co mówię, sama tego doświadczyłam i to kilkukrotnie. Przejechanie się na zaufaniu nieodpowiednim osobom to coś, czego nie życzyłam nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Człowiek wydaje się być wtedy wypruty z emocji i jedyne, na co ma ochotę to leżenie w łóżku pod ciepłą kołdrą i wypłakiwanie rozdrapanych ran.

Łzy, które dusiłam w sobie już dawno wyschły. Stałam się czymś w rodzaju wraku o kształcie ludzkiego ciała. Ja już nie żyłam, a jedynie egzystowałam. Snułam po ulicach rozrywkowego San Francisco niczym cień, nie zwracając uwagi na inne, mijające mnie osoby, które się do mnie uśmiechały, a niektóre radośnie się witały. Ignorowałam całe otoczenie, będąc myślami daleko od rzeczywistości. Szłam chodnikiem, nie zważając na to, gdzie dotrę. Potrzebowałam chwili całkowitego wyciszenia, aby móc przemyśleć wiele kwestii.

Przeklęty Winston.

Myślałam tylko o nim i jego zdradzieckim uśmiechu, którym mnie obdarował dwa miesiące temu, kiedy to przyłapałam go w łóżku z najbardziej puszczalską laską z całej uczelni. Dwa wspólne lata poszły się jebać, a wszystkie wspomnienia zostały wyrzucone do kosza. W jednym momencie znienawidziłam człowieka, którego wcześniej kochałam całą sobą i planowałam z nim przyszłość. To zdarzenie uświadomiło mi tylko, jak bardzo ludzie potrafią ranić innych i nie przejmować się tym, kto i jak się poczuje. Przecież ważniejszy był ten jeden krótki i niezwykle ulotny moment przyjemności, niżeli dalsza wieczność na tym świecie z osobą oddającą ci całe serce.

Dotarłam do parku, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy. W lato często biegałam i pewnego popołudnia na niego wpadłam. Wtedy Oliver wydawał mi się być ideałem, ale najwidoczniej musiało minąć trochę czasu, abym miała możliwość poznać jego prawdziwą twarz. Wybrał łatwiejszy cel, niż ten o lepszej jakości i trudniejszej dostępności. Layla kopnęła go w dupę już dzień później, co mnie nawet trochę rozbawiło. Został sam, karma była bezcenna i tak cholernie dobra.

Usiadłam na ławce, przyglądając się otoczeniu. Październikowe wieczory cechowały się chłodem oraz lekkimi powiewami wiatru. Odczuwałam na swojej skórze każde zjawisko pogodowe. Mimo ubranego płaszcza, szalika i czapki, chłód dawał o sobie znać. Dla mnie jednak w pewnym stopniu przynosiło to ukojenie.

Kiedy spadły pierwsze krople deszczu, uniosłam twarz ku niebu. Pozwoliłam, aby woda rozmyła mój makijaż. Żeby wszystkie ślady po jego dłoniach, które niegdyś dotykały moich polików, zostały zmyte. W jakimś znaczeniu mogło się to traktować, jako oczyszczenie organizmu z duszących je toksyn. Albo dotyku, który zamiast być przyjemnym wspomnieniem stał się wiecznie trwającym bólem.

Deszcz rozpadał się na dobre. Podjęłam decyzję, że czas wracać do kampusu. Wstałam i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia, lecz zauważyłam całującą się parę nieopodal płynącego strumyka. Dopadło mnie cholerne deja vu, więc szybko zmusiłam się do odwrócenia wzroku. Pobiegłam przed siebie, szukając przejeżdżającej i wolnej taksówki. Pech trzymał się mnie wyjątkowo mocno, bo takowej nigdzie nie było. Udało mi się za to dobiec na jakiś przystanek, który na szczęście posiadał zadaszenie. Nie bałam się deszczu, ale nie chciałam zachorować przez własną głupotę.

THE DARKSIDE OF DEATH & BLOOD [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz