TOM II: Rozdział 4. Autostrada do piekła

912 40 8
                                    

Trochę perspektywy Cadena ;)

-----

CADEN

Teraźniejszość

Uciekał przede mną wiedząc, że gdy go dopadnę, jego marne życie dobiegnie końca. Nie miał pojęcia, że los takich, jak on od dawna był przesądzony. Nie zależało to wcale ode mnie, ale od ludzi, którzy mi za to zapłacili. W ostatnim czasie podwoiłem stawkę, a mimo to klientów przybywało w niesamowitym tempie. Zadziwiające, jak bardzo zależało ludziom na wyeliminowaniu wrogów, konkurentów czy zwykłych przeszkód w drodzę do zdobycia fałszywej sławy i bogactwa.

Tak na dobrą sprawę nie obchodził mnie powód, ale osoba, jaką musiałem wpakować do grobu. Rzadko zdarzało się, abym odmawiał wykonania zlecenia, ale to nie oznaczało, że nie sprawdzałem każdej potencjalnej ofiary. Sprawdzałem i to całkiem skrupulatnie. Nie darzyłem ich współczuciem, nawet jeśli byli czyści, jak łza. Takich traktowałem jedynie łagodniej, niż takich, co mieli za uszami przewinienia dla mnie nieakceptowalne, chociażby gwałty czy morderstwa niewinnych dzieci.

Sam nie byłem ideałem i posiadałem o wiele głębsze sumienie, niż wydawało się to na pierwszy rzut oka, lecz nawet taki ktoś, jak ja miał jakieś zasady. Wiedziałem za to, kto owych nie posiadał.

Otis Lavone.

Skurwiel, na którego zlecenie dostałem trzy miesiące temu. Przez ten cały czas próbowałem go namierzyć, ale chuj był sprytny. Lubiłem mocnych przeciwników, bo moją ulubioną aktywnością fizyczną było polowanie na swoją ofiarę. Nie chciałem dostawać wszystkiego od razu na tacy, wolałem dążyć do tego krok po kroku. Taka nagroda smakowała najlepiej.

Przeczekana, upolowana, złapana.

Lavone zabił swoją ciężarną żonę i ich dwuletniego synka. Bez powodu, będąc pod wpływem silnych środków psychoaktywnych. Zamierzałem wymierzyć mu odpowiednią karę. Sąd nie wydałby sprawiedliwego, względem ofiar, wyroku, ponieważ ten gnój miał wszędzie wtyki. Dlatego rodzina zmarłej interweniowała osobiście.

Nasz świat działał inaczej, a policja się nie wpierdalała, bo San Francisco należało do nas i oni zdawali sobie sprawę, że walka nie miała sensu. Czasami podejmowaliśmy się współpracy z więzieniem stanowym, w którym przebywałem, aby złapać jakiegoś skurwiela, bądź wykonać karę śmierci. Dotyczyło to przeważnie nieprawnie skazanych, czyli działalności na czarno. Oni nie chcieli brudzić sobie rąk, a my byliśmy do tego odpowiednio przygotowani.

Lavone uciekł pół roku wcześniej, ale organy ścigania nie poradziły sobie z zadaniem jego przechwycenia, więc musiałem zrobić to ja. Zebrałem odpowiednie informacje i zabawiłem się z nim, dając mu pozorną przewagę. Ten kto miał przyjemność mnie poznać wiedział, że nigdy nikt nie mógł być mądrzejszy, bo mnie nie dało się oszukać. Jeżeli ktoś się tego dopuścił, sam mu na to pozwalałem.

– Możesz już go załatwić czy będziesz się dalej bawił? – Z słuchawki dobiegł niecierpliwy głos Miguela, który skwitowałem uniesieniem kącika ust w górę. – Wiem, że się uśmiechasz, idioto. Nie wkurwiaj mnie nawet, tylko zapierdalaj po tego gnoja i kończymy to.

– Uspokój się, bo ci żyłka pęknie – mruknąłem, wyciągając naboje.

– Uważaj, bo tobie zaraz pęknie coś innego.

Przewróciłem oczami, wymieniając kule w spluwie. Zająłem odpowiednią pozycję, wyczekując aż Lavone zbliży się na odpowiednią dla mnie odległość. Byliśmy na jebanym pustkowiu, wokół nie było żywej duszy, jedynie zapadający się opuszczony budynek. Dawniej przetrzymywano tutaj broń dla wojska, ale z czasem magazyny przeniesiono w bardziej strzeżone miejsce.

THE DARKSIDE OF DEATH & BLOOD [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz