65. To nie Ivan

7.5K 635 218
                                    

Gellert Grindelwald.

Alice zerwała się z łóżka z szeroko otwartymi oczami. Zimny pot spływał jej po plecach. Zatkała usta dłonią, by nie krzyknąć z przerażenia. Co to miał być za dziwny sen?! Stanął przed nią Gellert Grindelwald niegdyś najpotężniejszy czarnoksiężnik! Dodatkowo w jakiś sposób byli spokrewnieni, a żeby jeszcze tego było mało - stanowiła jego własność.

Popatrzyła na ręce, na których przed zaśnięciem wyróżniały się żyły. Usłyszała dźwięk stłuczonego szkła, więc chwyciła za różdżkę i wbiegła do salonu, gdzie zastała Lynch i Fitzgeralda po dwóch stronach pokoju. Oboje celowali w siebie różdżkami.

- Alice, schowaj się - odezwała się aurorka. - To nie jest prawdziwy Ivan, ktoś się pod niego podszywa!

Dziewczyna skuliła się w sobie, ale nie potrafiła oderwać od powoli deformującej się twarzy mężczyzna - ostre rysy twarzy łagodniały, nadając mu chłopięcego uroku. Zielone oczy powoli ciemniały, przypominając czekoladę. Gryfonka zagryzła wargę, gdy szaty czarodzieja zaczęły na nim wisieć.

- Drętwota!

Lynch rzuciła w niego zaklęcie, ale szybko je odparł.

- Kim jesteś?

- Głupia kobieta! Czarny Pan odzyska to, co należy do niego od dawna! Cały ten Zakon, a nawet Albus Dumbledore nie powstrzyma tego, co nadejdzie. - Popatrzył brązowymi oczami na nastolatkę. - I to ona będzie kluczem... do zabicia Harry'ego Pottera! Avada Kedavra!

Aurorka nie zdążyła uskoczyć, bo gdy zrobiła krok do tyłu, od razu napotkała ścianę. Zaklęcie uśmiercające zakończyło jej żywot, a ciało bezwiednie opadło na ziemię, przewracając przy tym lampę. Alice zacisnęła zęby, celując swoją różdżką w znajomą postać. Nie wierzyła własnym oczom. Od razu nie spodobał jej się ten Fitzgerald - najpierw jego milczenie, a potem ten dziwny eliksir na kaszel... akurat.

Rzuciła się na ziemię, by uniknąć rzuconego w jej stronę Petrificus totalus. Chłopak coś do niej krzyczał, ale nie słuchała go. Wspierała się na łokciach i ukryciu przemieszczała się w stronę kominka. Mogła stąd uciec i ostrzec pozostałych. Przed oczami pojawiła jej się twarz Rili, nie mogła zawieść i dać się złapać. Poruszała się bezszelestnie, a przynajmniej tak myślała, ale Śmierciożerca od samego początku wiedział, gdzie się znajduje.

Wyciągnęła dłoń w stronę kominka, ale przydepnął ją ciężkim butem, aż krzyknęła. Chyba nawet usłyszała chrzęst kości.

- Gdzie ci tak śpieszno? Już uciekasz? - zapytał z wyższością, uśmiechając się złośliwie. - Och, droga Alice... Nie uważasz tego za przejaw... tchórzostwa? - Wzruszył ramionami, chichocząc pod nosem. - Wstawaj! - Szarpnął ją za ramię do góry i rzucił na kanapę.

Chciała posłać w jego stronę szybką klątwę, ale jeszcze szybciej ją rozbroił, a jej różdżka znalazła się w jego dłoni.

- I po co ta agresja? Pójdź po dobroci, a nie będzie bolało.

- Spieprzaj - wysyczała.

Chłopak nie wytrzymał i spoliczkował ją dość mocno, aż zadzwoniło jej w uszach. Strużka krwi spłynęła z jej nosa po brodzie i na bluzę. Czarodziej pokręcił głowę z odrazy, a potem podszedł do martwego ciała Lynch, kopiąc ją. Mówił coś do siebie, ale Alice ciągle wpatrywała się w kominek, który był na wyciągnięcie ręki. Nie miała przy sobie różdżki, ale może by zdążyła...

Zaryzykowała.

Zerwała się biegiem z kanapy, ale nagle poczuła, jak coś ją ciągnie w dół i uderza głową o podłogę. Mroczki zatańczyły jej przed oczami, ze wszystkich sił starała się nie stracić przytomności, ale to graniczyło z cudem...

- Same z tobą problemy, Benson, a nie przepraszam... Manson - rzucił z pogardą.

- Dlaczego...? Ty od samego początku?

- Oczywiście. Nie ingerowałem w misję Malfoy'a, bo miałem własną. Miałem wypatrywać i szukać potencjalnej Alice Manson. Pomysł z Prorokiem był naprawdę wyśmienity, nikt bardziej nie przeżyje tego, co tam napisali od prawdziwej Alice, tej, która znała prawdę. Chciałem wkupić się w twoje łaski, może zbliżyć się - zmniejszył dystans między nimi, pochylając się nad dziewczyną. Zacisnął dłonie na jej nadgarstkach. - Ale ty oczywiście musiałaś być upierdliwa i zrobić gównoburzę z niczego! Od razu zmieszałaś mnie z błotem, gówniaro!

- Finnian... - jęknęła. - Bycie Śmierciożercą to najgorsza z możliwych opcji, zaufaj mi.

- Zaufać? Komu? Tobie? Nie baw się w pieprzonego psychologa.

Chłopak, udający wcześniej Krukona, który zaczepił Alice w Wielkiej Sali po otrzymaniu Proroka z informacją o znalezieniu ciała dziewczynki, sapnął, a potem napiął mięśnie szyi.

- Twój ojciec...

- A tak, mówiłem ci, co nie? Że jak to było? - Udał, że się zastanawia, chociaż od początku znał odpowiedź. Wszystko było jego intrygą, grą. W tej chwili Alice uznała, że był gorszy od Notta, a ten, na Merlina, chciał jej zrobić krzywdę! - Zabili go Śmierciożercy. Trochę nagiąłem prawdę, zabili go członkowie Zakonu Feniksa, bo widzisz... mój ojciec był Śmierciożercą.

Wstał z Alice i ponownie pociągnął ją za sobą. Przyłożył koniec swojej różdżki do jej szyi, wyprowadzając ją na zewnątrz, przed mały domek, w którym się ukrywali. Alice popatrzyła na wschodzące między poszarpanymi górami słońce i wzięła głęboki oddech. Ponad wszystko nie mogła wpaść w panikę. Wiedziała, gdzie zaraz trafi... a przecież Gellert ją ostrzegł.

...Ostrzegł?... - W takim razie skąd wiedział? Przecież przebywał bardzo, ale to bardzo daleko stąd!

- Pozwolisz, że wyjaśnię ostatnią kwestię, nazywam się Finnian Petrowsky, zmieniłem je, by nikt nie skojarzył mnie z moim ojcem, proste, prawda? A teraz uśmiechnij się, bo ktoś wręcz nie może się doczekać, by cię poznać wreszcie osobiście.

Aportowali się. Przez ciało dziewczyny przeszła iskierka, rozdzierająca jej ciało, nienawidziła tego środka transportu. Ogień wybuchnął w jej podbrzuszu, a na czoło wstąpiły krople potu. Na ramieniu ciągle czuła zaciskającą się dłoń Finniana oraz koniec różdżki wbijający się w jej szyję.

Otworzyła oczy, kiedy poczuła pewny grunt. Nabrała powietrza, gdy zrozumiała, gdzie się znajduje... Dwór Malfoy'ów - Malfoy Manor. Rozejrzała się dookoła, dostrzegając znajome obrazy, posągi. Chłód posiadłości jej przyjaciela z dzieciństwa przesiąknął ją doszczętnie, bo dostała gęsiej skórki. Ten dom zawsze kojarzył jej się z opuszczonym zamczyskiem lub grobowcem.

Chociaż obiecała sobie zachować spokój, zaczęła się szarpać. Musiała dotrzymać obietnicy! Za żadne skarby nie odda swej krwi Voldemortowi. Uderzyła głową w nos chłopaka, który od razu ją puścił, klnąc przy tym. Chciała się przenieść, ale nie potrafiła się skupić. Poczuła gwałtowny ból, upadając na chłodne marmurowe płytki.

- Crucio! - zawołał znowu Finnian.

Alice zaczęła krzyczeć z niewyobrażalnego bólu, jakby była przypalana żywcem, jak gdyby wbijano jej w mnóstwo ostrzy w ciało. Prosiła w myślach, by to się skończyło, ale raz za razem Krukon rzucał w nią tę paskudną klątwę. Po jej twarzy płynęły łzy, rzucała się na wszystkie strony, chcąc, by ktoś to przerwał. I jej prośba została spełniona... no prawie.

- NIE! - zagrzmiał złowieszczy głos, a Finnian zbladł, od razu stając pod ścianą ze spuszczoną głową.

W holu pojawiło się wielu Śmierciożerców. Alice dostrzegła także Lucjusza i Narcyzę, mocno zafrasowaną jej obecnością. Tuż nad nią stał ten, którego obawiała się spotkać. Jego imienia się nie wymawiało, nie myślało się o nim. Czarnoksiężnik był przeklęty, zupełnie jak jego imię - Lord Voldemort.

Podniosła głowę, by spojrzeć w tę straszną twarz, właśnie tak wyobrażała sobie tego potwora. Przypominał jej śmierć. W jego oczach nie widziała iskier, tylko mrok pożerający wszystko na swojej drodze. Voldemort uśmiechnął się, odsłaniając swoje pożółkłe zęby, nieco przypominające kły.

- Ach, Alice Manson... jak cudownie cię wreszcie spotkać.

Avada Kedavra ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz