68. Historia Grindelwalda

8.4K 657 284
                                    

Cisza rozlegająca się w lochach była wręcz nie do zniesienia. Alice wtulała się w ciemny kąt, szukając resztek jakiegoś ciepła, buty już dawno jej przemokły i dostała kataru. Rozmowa z Draco nie przebiegła tak, jak planowała, nie miała szansy przekonać go do swojej racji i pomocy w ucieczce. Została znowu sama.

Wyciągnęła z kieszeni tajemniczy symbol na łańcuszku, próbując mu się przyjrzeć w słabym świetle. Magiczna pochodnia oświetlała lochy, chociaż bardzo słabo. Oglądała znak pod każdym kątem; trójkąt z podzielonym kołem w środku. Wydawał jej się dziwnie znajomy. Zupełnie, jakby ktoś sypnął jej piaskiem w oczy, przechyliła głowę, zasypiając. Odzyskała świadomość w znajomej strefie.

- Och, kogóż to ja znów widzę - dobiegł ją czyjś sarkastyczny głos, odwróciła się w stronę swego rozmówcy. - Powiedziałbym, że mi przykro z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłaś, ale cóż... wcale mi nie jest.

Stał przed nią wciąż młody Gellert Grindelwald, wpatrując się z nią ze znudzeniem. Wyjął dłonie w czarnych rękawiczkach z kieszeni i podszedł bliżej dziewczyny, nachalnie niszcząc jej strefę intymną. Błękitne oczy wpatrywały się w nią, najpierw w oczy, potem w usta, a w końcu w to, co trzymała w drżących dłoniach.

- Czy nie ostrzegłem cię? Czy nie nakazałem uciekać?

- Próbowałam! - zapierała się.

- Miałaś wypić eliksir, a nie pozwolić się zamknąć.

- Zostałam obezwładniona, to nie była moja wina! I w ogóle, dlaczego ja z tobą rozmawiam?! Jesteś wytworem mojej wyobraźni! Ciebie tak naprawdę tu nie ma, mnie tu nie ma.

Gellert prychnął rozbawiony, kręcąc głową.

- Doprawdy... same problemy z tobą.

Odsunął się od niej, rozglądając się dookoła w zamyśleniu, jakby podziwiał piękny widok. Sam trwający w zadumie wydawał się Alice niewiarygodnie przystojny, a przynajmniej taki kiedyś był, bo jak sam powiedział, teraz znacznie się postarzał. Wolała go sobie nie wyobrażać, jak musiał wyglądać, skoro był w wieku Dumbledore'a, a przynajmniej tak zakładała.

- Oparłam się Imperiusowi - powiedziała spokojnie, ale nie zwróciła na siebie tym uwagi Gellerta. - Nie dostał krwi.

- Po co mi się tłumaczysz, skoro mnie tu nie ma? - rzucił z przekąsem, uśmiechając się złośliwie, z powrotem chowając ręce do kieszeni.

Alice uniosła brwi, chociaż tak naprawdę chciała wybuchnąć śmiechem. Podeszła bliżej mężczyzny, nie czując się skrępowana obecnością kogoś niegdyś tak potężnego.

- Serio? Będziesz strzelał fochy?

- Nie. Po prostu nie widzę sensu marnować mojego cennego czasu na kogoś takiego jak ty. - W Alice się zagotowało, chciała mu wygarnąć, co jej ciążyło na sercu, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedniej riposty. Zresztą nie sądziła, czy dałaby radę wyprowadzić go z równowagi. - To, że oparłaś się Imperiusowi raz, nie znaczy, że Tom nie rzuci na ciebie go po raz kolejny, a jeśli nie to... to wciąż pozostają tradycyjne metody otrzymywania tego, czego się chce, nieprawdaż? Pozostaje ci jedynie ucieczka.

- Nie dam rady. Jestem sama...

Grindelwald wyrwał jej z rąk wisiorek i uniósł w powietrze, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Obrócił się napięcie i odszedł, a zdezorientowana Gryfonka ruszyła za nim biegiem, nie chcąc by nagle rozpłynął się w powietrzu.

- Błędne myślenie doprowadziło cię do tego, gdzie się znalazłaś, ale to nie znaczy, że nie możesz wyciągnąć z tego nauki. - Poprawił rękawy czarnego płaszcza, wciąż trzymając w dłoni symbol. - Zacznijmy od tego, czy wiesz, co to jest? - Wskazał podbródkiem na wisiorek. Nie otrzymał odpowiedzi, więc westchnął. - Głupie dziewczę... To jest Znak Grindelwalda. Mój znak. Zwany też Insygniami Śmierci.

Avada Kedavra ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz