73. Podróż Prządki

7.6K 608 447
                                    

Wylądowały miękko na ziemi usłanej wyschniętymi liśćmi. Alice puściła dłoń skrzata, rozglądając się po nieznanym terenie. Wszędzie wyrastały ogromne drzewa sięgające prawie nieba. Odwróciła się w stronę Prządki, która nagle upadła na kolana, łapiąc się za klatkę piersiową. Błękitne oczy istotki błysnęły. Dziewczyna widziała w nich prawdziwy ból. Podbiegła od razu do niej, chcąc pomóc jej wstać, ale Prządka pokręciła głową.

- Hej, co się stało?

- Moja siostra... Szepciucha... nie żyje - wymamrotała chrapliwym głosem, powstrzymując się od płaczu. - Byłyśmy ze sobą od dawna tak blisko połączone, że wiedziałyśmy, gdy coś się drugiej działo i teraz... nie czuję nic.

Alice zacisnęła usta w wąską linię. Po części zdawała sobie sprawę, co skrzat musi teraz czuć. Strata jedynej rodziny jest silnym, straszliwym doświadczeniem, które zostawia straszliwe blizny na duszy oraz sercu. Nie życzyła nikomu doznania tego rodzaju. Położyła dłoń na ramieniu Prządki, chcąc dodać jej otuchy, ale nie powiedziała nic. Żadne słowa nie mogły uśmierzyć bólu - tu potrzebny był tylko czas.

- Ona... Wydawało mi się, czy wy kiedyś byłyście we trójkę? - zapytała Alice, nim zdążyła ugryźć się w język.

Prządka podniosła wzrok na nią, a ona poczuła, jak grunt usuwa jej się spod stóp. Czy ona również wtedy tak patrzyła na wszystkich, kiedy straciła rodzinę? Czy ziała w nich taka pustka? Te piękne, niecodzienne błękitne oczy... przypominały okruch lodu, który zapewne również osiadł na malutkim sercu skrzata.

- Tak... - pisnęła - byłyśmy. Pani nie pamięta, ale poza mną i Szepciuchą, była jeszcze Kuchta. Taki skrzat, co to lubił sobie dobrze podjeść, a pani Elena na to pozwalała. To była taka dobra kobieta... Kuchta zwykle przesiadywała w kuchni, bo kochała gotować. Zginęła, kiedy oni weszli do domu. Ochroniła pana Maghnusa swoim ciałem, ale to nic nie dało, bo następny strzał ugodził go w serce.

Zerwał się porywisty wiatr, wprawiający w ruch nierozczesane włosy Alice oraz garść kolorowych liści. Gryfonka nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała, jak daleko była od swoich oprawców. Nadal odczuwała skutki uboczne zażycia trucizny i zmartwychwstania. Kręciło jej się w głowie i chociaż miała na sobie duży płaszcz oraz szalik - marzła. Popatrzyła jeszcze raz na Prządkę ubraną w poplamioną szmatę, której ubraniem nie można było nazwać.

Ściągnęła szalik i owinęła nim chudziutką szyję skrzata. Gdyby była jej oficjalną właścicielką w ten sposób oddałaby jej należną wolność, ale jej panami byli Malfoy'owie. Mimo to doceniła gest i podziękowała, wtulając szpiczasty nos w ciepły materiał.

- Gdzie my w zasadzie tak jesteśmy? Nie znam tego miejsca...

- To Białowieski Park Narodowy, w Polsce - odpowiedziała, wychylając się z nad szalika. - W tym lesie dorastałam wraz z siostrami, póki twój ojciec nas nie znalazł. To dobry był człowiek. Prządka pamięta... i pani Elena. Nie traktowali jak popychadeł, a jak dobre i równe. Tu posiłek, tu ciepłe posłanie... U panów tak nie jest... - Potarła skostniałe dłonie, wpatrując się w odległy punkt. - O ile pamiętam, tu powinien być niedaleko Świstoklik. Nim przeniesiemy się ponownie do Anglii, gubiąc pościg, będą szukać po lasach. A potem zaprowadzę cię tam, gdzie najbezpieczniej.

- Czyli gdzie?

- Do Albusa Dumbledore'a.

Na imię czarodzieja, Alice poczuła mieszankę skrajnych uczuć. Pamiętała słowa Gellerta, że dyrektor nawet nie rozpoczął jej poszukiwań, stwierdzając, że nie ma nawet jak złapać jakikolwiek trop. Przez ostatnie tygodnie, prawie cztery miesiące była skazana na łaskę Śmierciożerców, a Draco odwiedził ją przez ten czas tylko dwa razy, za każdym razem obwiniając ją o całe zło świata.

Chciała paść na kupkę liści i po prostu odpocząć. Wilgoć, ciemności i chłód posadzki towarzyszyły jej ostatnimi czasy. Czuła się taka zmęczona, ociężała i dodatkowo wyglądała na znacznie starszą przez te białe włosy. Prządka uważała to za atut, ponieważ mogli wykiwać Śmierciożerców, poszukujących jasnowłosej dziewczyny.

Chociaż sińce pod oczami zniknęły, a skóra nabrała zdrowego odcienia, osobiście czuła się, jakby wysysano z niej wszelkie siły witalne. Zastanawiało ją jedno - czy przy dyrektorze Hogwartu na pewno była w pełni bezpieczna? Podążyła za skrzatem, zostawiając miejsce lądowania daleko za sobą. Modliła się w duchu, aby nikt jeszcze długo nie pojawił się w pobliżu, skazując ją na powrót do Czarnego Pana.

*****

Narcyza usiadła na fotelu w pobliżu łóżka syna, obserwując jak Severus nerwowo krząta się po komnacie, zastanawiając się nad czymś. Całkowicie odciął się od dwójki towarzyszących mu ludzi, nie pozwalając, aby jakiekolwiek przemyślenia wyszły poza jego osobę. Uwagę mężczyzny przykuł dopiero malutki przedmiot spoczywający na komodzie Dracona.

Przy szeleście czarnych szat zbliżył się do kąta, a potem ujął między palce coś małego, ale jakże znaczącego. Posłał pytające spojrzenie chrześniakowi, którego twarz wykrzywiła się w grymasie. Nikt mu niczego nie mówił od kilku godzin, przez co czuł narastającą furię.

- Cóż to? - spytał Mistrz Eliksirów.

- Chyba widać, że figurka anioła - odparł oschle, co nie wpłynęło na obojętnego czarodzieja. - Dostałem od... Alice, kiedy jeszcze podszywała się pod Harley.

Snape zmrużył oczy.

- Nawet nie wiesz, że jesteś w posiadaniu bardzo potężnego artefaktu. - Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł na prawym skrzydle figurki wyraźne pęknięcie, które wyglądało, jakby dopiero się zrosło. - Mają potężne właściwości obronne, zapewniają je tylko temu, który je otrzymał. Pękają, gdy osoba, która ci to wręczyła umiera.

- Jest cała - szepnął chłopak, powoli rozumiejąc słowa byłego nauczyciela.

Jego matka nie wiedziała, czy mówił o figurce czy o Alice, ale jedno było pewne - zaczynał rozumieć, o co toczyła się gra.

*****

Ulice Londynu nie tętniły życiem, jak Alice zapamiętała. Ludzie wydawali się dokądś śpieszyć wyraźnie poddenerwowani, a co najważniejsze - przerażeni. Rzucała się w oczy z białymi włosami, więc narzuciła kaptur, starając się wtopić w tłum, którego i tak unikała wraz ze skrzatem. Chadzały ciasnymi uliczkami najbardziej obskurnych dzielnic tego niegdyś cudownego miasta.

Alice popatrzyła na Big Ben, który wybijał trzecią popołudniu. Droga przez Ministerstwo Magii była uważnie śledzona. Śmierciożercy wszędzie wtykali swoje nosy, ingerując w codzienne życie nic nieznaczących dla nich mugoli. I chociaż wydawało się, że każda droga jest prośbą o śmierć lub los znacznie gorszy, posłusznie podążała za Prządką, która chyba doskonale wiedziała, gdzie prowadzi Manson.

Skręciły w ślepy zaułek, chcąc uniknąć spotkania ze Śmierciożercami. Gdy już się bała, że ci podążą za nimi, zniknęły za betonową ścianą. Otworzyła szeroko usta widząc przed sobą opuszczoną ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Wydawało się, że krąży w nieskończonej pętli, ale gdzieś tam było wyjście - ucieczka z tego szaleństwa.

- Czy powiesz mi, dokąd zmierzamy?

Prządka nie odpowiedziała, rozglądając się po zniszczonych witrynach sklepów.

- Hej, Prządka?

- Ciii... tutaj - Popędziła ją dłonią, wchodząc do jednego ze sklepów. - Za tym obrazem kryje się przejście, a wtedy udamy się do pewnego czarodzieja, który pomoże nam dostać się niezauważonymi do Hogwartu.

- Kim on jest?

- Pewien miły pan, lubujący się w fantastycznych zwierzętach.

Avada Kedavra ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz