71. Interwencja Narcyzy

8.7K 646 1.4K
                                    

Stał i wpatrywał się w cień swojej dawnej przyjaciółki, idącej potulnie za Glizdogonem - ledwo podnosząc przy tym nogi. Wziął głęboki oddech, gdy Voldemort skupił na niej całą uwagę. Nie słuchał swego Pana, a obserwował, jak Alice ginie wśród połów za dużego płaszcz, sama była cała brudna, słaba i rzeczywiście wyglądała jak uosobienie śmierci. Odwrócił wzrok, kiedy Alice pod słowami Czarnego Pana padła na kolana, niczym jego marionetka. To było ciężkie... wygarnął jej wcześniej swoje negatywne uczucia. Sam nie wiedział, czy był wściekły za kłamstwa, które swoją drogą były usprawiedliwione, czy szczęśliwy, że wróciła do żywych. Namąciła mu po raz kolejny w głowie. Sam popełnił błąd - nie zobaczył w Harley Alice, chociaż zdarzało im się być ja dwie krople wody.

Chciał odejść, nie patrzeć na to, jak Alice znów zostaje sponiewierana, a potem poddana torturom. Nie był w stanie tego przerwać, kim on był, aby sprzeciwiać się samego Voldemortowi? Nikim. Słabym... tchórzem.

- Za moją krew... zginęli moi rodzice. - Słyszał jej chropowaty głos. Ledwo, co przemawiała... - Nazywasz ten dar błogosławieństwem, ale... on jest przekleństwem. Za nim idzie tylko śmierć. Howlett zginął, abym mogła przyjść na świat... a potem każdy mnie chronił, umierając.

Zginęli.

Wszyscy, których Alice miała zginęli, chroniąc ją. Chroniąc przed jego ojcem, dla którego służba u Czarnego Pana była ważniejsza niż długoletnia przyjaźń. Dziewczyna otoczona rodziną stała w surowym salonie Malfoy'ów skazana na Śmierciożerców i ich przywódcę. A tam nigdzie już na nią nikt nie czekał. Wszyscy zostali pochowani. Ostatnia z rodu... Podniósł wzrok na matkę, która jak zwykle starała się go wspierać w chwilach zawahania, bez względu na to, którą stronę by obrał. Narcyza chciała wyprowadzić syna, nie pozwalając mu patrzeć na stan Alice.

-... Nie ocalicie mnie, umrę i stracisz swoje małe źródełko życia.

Draco przystanął w miejscu w wejściu do salonu. Odwrócił się w stronę, gdzie stała Gryfonka, z trudem podnosząc się na równe nogi. Poczuł, jak jego ciało przeszywa dziwny chłód, a magia wypełnia pokój. Bardzo potężna magia. Potężniejsza niż Voldemorta, ale obca. Lekka poświata zawirowała nad nimi wszystkimi, a potem tuż obok Alice niczym anioł stróż pojawił się duch. Dorosły mężczyzna w ciemnym rozpiętym płaszczu, pod którym miał białą koszulę i ciemną kamizelkę. Jasne włosy zaczesane do góry.

- Jesteś strasznie łasy na każdy rodzaj potęgi, ale wybacz... spóźniłeś się. Tuż pod koszulką skrywa mój sygnet. Ona zawsze była i będzie moja, Voldemort. Daremny trud... spójrz, co zrobiłeś z moją własnością, wygląda gorzej niż trup, a przecież to ja jestem martwy.

Pogubiony w całym tym zamieszaniu oraz wrzącej walce i fali mocy, spostrzegł, że Manson sięga po coś do dużego płaszcza, a potem pije jakiś specyfik. Narcyza pociągnęła go mocniej za rękę, ale nie pozwolił sobie teraz wyjść. Z szeroko otwartymi oczami widział, jak Alice uśmiecha się lekko i osuwa na podłogę. Chciał wyszarpać się matce i podejść do leżącej, ale nim to zrobił, wyminął go Snape, który przyklęknął przy niej. Panika narastała w Draconie, nie wiedząc, co o tym myśleć, dopiero słowa ojca chrzestnego sprawiły, że poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.

- Nie żyje.

Nie żyje?

- Severusie! Zrób coś! - rozkazał wściekł Voldemort, zabijając przy tym trzech podwładnych.

Mężczyzna stał w miejscu, był bezradny.

- Niestety nie mogę - odpowiedział pokornie. - Zażyła Wywar Żywej Śmierci. - Wzruszył przy tym ramionami. - Pytanie skąd go miała? O ile się nie mylę ktoś ją go pozbawił wcześniej, a ja się go pozbyłem.

Avada Kedavra ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz