Bo to jest wojna

517 31 6
                                    

Harley biegł przed siebie w szaleńczym tempie. Odliczał każdą sekundę i częścią umysłu wolną od panicznej, wolnej kalkulacji przeklinał swoje zbyt wolne na ten moment nogi.

Kto by pomyślał, że w najważniejszym momencie ich plan się spierdoli?

On przypuszczał. Ale obstawiał tak kwadrans później.

- Hermiono, to na pewno mądre?

- Nie. Ale nie mamy lepszego pomysłu, a nie możemy tu stać jak debile.

Burza ciemnych włosów powiewała za nastolatką, gdy ta biegła w stronę nauczycieli pilnujących drzwi do łazienki Marty.

- Panie profesorze!

Zatrzymała się zziajana, patrząc błagalnie na Flitwicka.

- Co się dzieje, dziecko?

- Tam... dementorzy.... Pansy...

Upadła na podłogę, po chwili słysząc echo butów biegnących w stronę korytarza profesorów. Nie przemyślała jednak swojego pomysłu na tyle, aby choć spróbować oszacować ilość stóp. Podniosła się, już spokojna, lecz jakby znikąd przed nią pojawił się  sam Dumbledore.

- Panno Granger, już Pani odzyskała siły?

Pierwszy raz zobaczyła kpiący uśmiech na twarzy dyrektora. I był on ostatnim, co zobaczyła, nim pochłonęła ją ciemność.

Harley cudem uniknął kilku zaklęć, które przecięły się tuż za jego plecami. Oddech wydawał się zabijać, a łapczywe hausty powietrza paliły drogi oddechowe. Mimo to nie zwalniał, choć ze zmęczenia już dawno przestał dobrze widzieć, a nogi zaczynały mu się plątać. Skręcił gwałtownie, niemal przyklejając się twarzą do jednego z gobelinów.

- Gdzie Fred?!

Przez szturm zaklęć nie dało się dostrzec żadnej twarzy. Kolory wydobywające się z różdzek w połączeniu z pyłem i fragmentami cegieł, osłabiały widoczność do niemal krytycznego poziomu. Mari rozglądała się gorączkowo, za wszelką cenę nie chcąc stracić rudzielca z zasięgu słuchu.

- Jestem! Biegnij!

Chwilę później poczuła mocne szarpnięcie za dłoń, i wraz z Weasley'em biegła co sił w nogach na dolne piętro, kierując się wprost do miejsca, skąd wydobywały się pełne bólu krzyki Luny.

Jeszcze tylko jeden zakręt. Harley był świadom, iż to od niego teraz zależy wszystko. Nie mógł pozwolić na śmierć któregokolwiek z nich. Choć chciał tego uniknąć, przywiązał się do tych ludzi. Wspominając każdą spędzoną z nimi chwilę, pragnął jedynie, aby ich szczęście trwało wiecznie. Zostawał również zielonooki, którego zgubił gdzieś wśród odłamków gruzu. Teraz nie było na to czasu.

- Uważaj!

Vincent skoczył w stronę Luny, przepychając ją jak najbliżej ściany. Chwilę potem słyszeli już jedynie huk obsuwających się, odcinających im dostęp do reszty zamkowych murów.

- Wszyscy cali?

Głos Harry'ego przerwał kaszel, jednak już po chwili usłyszeli wyjątkowo dobitne i przepełnione czystą furią "kurwa!". I nie mogli nie spojrzeć się na siebie z drobnymi uśmieszkami, lekko chichocząc pod nosem.

- Hai żywy! Ja i Luna też!

- Dobra! Nie ma sensu tu stać! Rozdzielamy się!

Pobierając w dłoni ukrytą w kieszeni fiolkę, błagał w duchu, aby się nie wyjebał i jej nie rozbił. Wydawała mu się ona jedyną opcją ratunku.

- Theo?

- Tak, Blaise?

- Nie daj się zabić.

Nieme skinienie głową wydawało się być cichą obietnicą, jednak w oczach drugiego, oboje widzieli coś zupełnie innego. Ślizgoni rozeszli się, i choć od tamtej pory minęła prawie godzina, Zabbini nie spotkał już swojego przyjaciela. Serce biło jak szalone, gdy pokdradał się do drzwi. Przęłknął ślinę, wiedząc, że właśnie teraz jest czas na jego próbę. Wychylił się zza zakrętu, z zaciętą miną, choć wciąż nie w pełni pewien swoich czynów.

- Avada Kedavra!

Nim do końca do niego dotarło, co tak właściwie zrobił, ciało Madame Sprout uderzyło bez życia w zimną posadzkę. W tym samym momencie drzwi od łazienki rozpadły się, a zza nich wydobyła się kolumna Śmierciożerców.

- Prowadź, Zabbini.

Wbiegł na ostatnią prostą. Pewien obaw odkorkował flakonik i na raz wypił jego zawartość. Odkaszlnął ciężko, czując wyjątkowo ochydny, metaliczny posmak cieczy, której zapewne sam Severus by nie rozpoznał. W końcu nawet białowłosy, twórca tego egzemplarza jak i całego przepisu, nie był pewien, jak zadziała. Nie zdążył go przetestować.

- Kurwa mać! Jak zaraz laczkiem przypierdole to się stulisz!

Mariola zabójczym wzrokiem taksowała swojego chłopaka, który co rusz rzucał bardziej bezsensownymi pomysłami na pomoc przyjaciołom.

- Spokojnie, Mimi! Nic nam nie jest! Możemy chwilę poczekać!

Spokój Luny udzielił się po części i Gryfonce. Odetchnęła głęboko, odchodząc i pozwalając partnerowi działać.

- No proszę. Kto by pomyślał.

Białowłosy umierający niemal ze zmęczenia wpadł do Wielkiej Sali, a kilkadziesiąt różdzek skierowało się wprost w jego pierś.

- Pf. Chyba nie sądzi pan, dyrektorze, że poddam się bez walki?

Oczywistym było, że przy tym poziomie zmęczenia działa już tylko na adrenalinie, co tym bardziej napawało go wątpliwościami. Jego organizm mógł tego nie znieść. Ale warto było spróbować.

- Avada Kedavra!

Czary dwóch przeciwników spierały się, do póki z pozostałych gardeł nie wyleciały śmiercionośne zaklęcia. Nim pierwsza zielona struga sięgnęła jego ciała, kątem oka dostrzegł wbiegających do sali, całe szczęście tylko lekko okaleczonych, przyjaciół, oraz Severusa z czystym przerażeniem wymalowanyn na szarawej twarzy. I tylko dzięki swojemu refleksowi zdążył posłać im swój cwaniacki uśmieszek, nim bezwładne ciało uderzyło o podłogę, a blask znikł z lodowatych oczu, pozostawiając je zimnymi i pustymi.

Bliźniak Pottera /  ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz