Rozdział 97

445 42 6
                                    

Perspektywa Wiktorii

-Jak sądzicie, pierwszy zemdleje jakiś piątoklasista czy siódmoklasista? - spytałam dziewczyn i Zachary'ego, gdy staliśmy wszyscy w sali wejściowej po śniadaniu. Faux rozejrzał się i wskazał na jakąś młodszą Puchonkę, którą wachlowało pięć koleżanek i usiadł obok mnie, kładąc głowę na moim ramieniu.

-Ona albo ta Granger wasza - mruknął, ale od razu spotkał się ze sprzeciwem Dominica, który do nas podszedł.

-Granger ma mocną głowę, jeśli chodzi o stres. Obstawiam Hannę Abbott, od dwóch miesięcy parzę jej herbatę na uspokojenie, gdy wieczorami powtarza materiał w pokoju wspólnym - obwieścił i zaśmiał się lekko, siadając obok Caroline, która tępo wpatrywała się w podłogę.

-Czuję, że to będę ja - odezwała się Ada, oddychając głęboko. Chwyciłam jej dłoń, a ta spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, więc przyciągnęłam ją do swojego drugiego boku, obejmując mocno. - No nie zdam, po prostu nie zdam.

-Daj spokój, wiesz to wszystko, to tylko wydaje się być takie porąbane - odparł Ślizgon, nawiązując z nią kontakt wzrokowy, na co wymusiła krótki uśmiech. 

Zapadła cisza w naszym gronie, podczas której Kimberly próbowała przywołać z powrotem Caroline, potrząsając nią lekko. Cisza z jej strony była najgorszym znakiem sytuacji. Udało się ją otrząsnąć z tego stanu w parę minut później i idealnie się złożyło, bo właśnie zaczęliśmy być wywoływani do Wielkiej Sali. Przejście przez jej próg ostatni raz było tak stresujące, gdy pisałam SUM-y.

>>>

I minął pierwszy tydzień oraz połowa drugiego w tak zawrotnym tempie, że nawet nie wiem jakim cudem, ale siedziałam już na moim ostatnim egzaminie w środku nocy. Niebo było piękne do obserwowania i miałam do zakreślenia prostą mapę nieba, ale problemem było to, że teleskop, który dostałam do pomocy, był zaczarowany, chociaż nie wiem, w jakim celu. O północy widziałam przez niego Wenus, co jest praktycznie niemożliwe o tej godzinie. Zgłosiłam to nawet egzaminatorowi, ale wydawał się zaskoczony moją uwagą, najwyraźniej nie mając pojęcia, o czym w ogóle mówię i na jakiej podstawie stwierdzam, że teleskop jest do niczego, bo zakłamuje widok. Musiałam zatem rysować coś, czego tak naprawdę nie mogłam zobaczyć gołym okiem i po godzinie zaczęło mnie już wszystko boleć, bo usiadłam w takiej pozycji, aby nie musieć się specjalnie za każdym razem schylać do tego głupiego teleskopu. Na szczęście nie musiałam się jakoś długo przemęczać, bo oprócz paru momentów zawahań, ostatecznie skończyłam. Nie zgłosiłam tego jednak od razu, chcąc popatrzyć na prawdziwy wygląd nieba i wciąż trzymałam w ręku ołówek, jakbym w każdej chwili miała coś jeszcze dorysować.

Obok mnie siedział Harry, non stop się czym rozpraszał i zaczął kierować teleskop na Błonia w pewnym momencie, coś lub kogoś obserwując. Rozejrzał się dwa razy wokoło, próbując nie wzbudzić podejrzeń w egzaminatorach, a gdy udało mi się zatrzymać na sobie jego wzrok, wskazał mi dyskretnie chatkę Hagrida. Ktoś widocznie po niej chodził, zasłaniając światło co parę sekund, ale nie zrozumiałam, co było w tym takiego niezwykłego, dopóki nie rozległ się głośny ryk, przez który upuściłam ołówek. Wszyscy skierowali swój wzrok w dół, ale od razu kazano nam wrócić do pracy, co jednak nie doszło do całkowitego skutku, bo po chwili usłyszałam równie głośny huk, który wywołał lekkie zamieszanie. Drzwi od chatki gajowego się otworzyły i podniosłam się lekko na widok wymachującej pięściami oraz ryczącej wściekle postaci Hagrida w otoczeniu pięciu mniejszych osób, które tryskało w niego czerwonymi stróżkami światła. Nikt już nie słuchał egzaminatorów, słuchaliśmy rozchodzących się echem krzyków tam w dole, które jednak nie przeraziły mnie tak mocno, jak fakt, że Hagrid rzucił jakimś mężczyzną na trzy metry. Nie podniósł się i w szoku spojrzałam na Adę, siedzącą po drugiej stronie wieży.

Bo warto /(Fred Weasley)/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz