Rozdział 54

1K 69 9
                                    

-Chłopcy pomóżcie Harry'emu z kufrem, no dalej - pospieszył nas tata, otrzepując się z kurzu na ramieniu. Udaliśmy się na górę i nie musiałem się nawet rozglądać, wszystko było jakby czarno białe, a to, co udało mi się zauważyć rok temu w ciemnościach nie wydawało się aż tak brzydkie. Może dlatego, że był to pokój samego Pottera, a nie normalnie używany przez Dursleyów. Już automatycznie wzrokiem szukałem jakichś roślinek, w domu Roger były one na każdym kroku i były co najmniej urodziwe. Tutaj jednak jedyne, co zauważyłem to, przynajmniej na taką wyglądała, szara paprotka na stoliku w rogu korytarza.

W końcu wróciliśmy z powrotem do salonu, a atmosfera w nim wydawała się być napięta. W zasadzie byliśmy już gotowi do wyjścia, ale za szybko wyjąłem rękę z kieszeni. Wszystkie gigantojęzyczne toffi wysypały się i może byłoby w porządku, gdyby nie Dudley. Widać, że strach jednak nigdy nie wygra z chęcią do jedzenia. Nawet nie zdążyłem kucnąć, by je pozbierać, ten już jedno zjadł. Spojrzałem na bliźniaka, próbował zahamować śmiech. Powoli wstałem i dziwną ciszę przerwał krzyk ciotki Harry'ego. Cóż, nikt nie prosił go o sięganie po nie swoje rzeczy. George ledwo wytrzymywał wybuch śmiechu, Harry już się śmiał, państwo Dursley zaczęło krzyczeć i biegać wkoło swojego dziecka, a ja w końcu pozbierałem te cukierki.

-Spokojnie, zaraz wszystko naprawię... Chłopcy natychmiast do domu! - nawet nie musiał prosić. Szybko się ulotniliśmy, a gdy George wybuchnął też nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.

Harry zapoznał się z najstarszymi i wszystko było fajnie. Do czasu. Wrócił tata, cały czerwony, wyglądający jakby chciał nas zakopać żywcem.

-Całkowity brak odpowiedzialności z waszej strony! Jak mogliście wywinąć coś takiego?!

-Przecież to nie nasza wina, te cukierki same się wysypały.

-Nie przerywaj mi George!

-Jestem Fred!

-To nie ma znaczenia w tym momencie! Zawiodłem się na was chłopcy!

-Arturze, co się stało? - o nie, mama. Choć znając go nie miał zamiaru jej powiedzieć, i tak się właśnie stało. Nic jej nie powiedział, ale przed wyjściem z kuchni próbował zabić nas wzrokiem - Jestem zaniepokojona waszym zachowaniem ostatnio... Non stop coś broicie i nie są to małe rzeczy, a wasze wyniki z SUMów nie wróżą dobrze.

-Mamo nie musisz się martwić, i tak nie pójdziemy do pracy za biurkiem.

-To co wy chcecie robić w życiu?

-No pamiętasz jak rozmawialiśmy o tym naszym pomyśle na...

-Nie, nie, nie, nie ma mowy! Nie chcę nawet o tym słyszeć! Gdzie wy widzicie w tym przyszłość? Dochody z tego też żadne. Bierzcie przykład ze swojego ojca czy brata, a nie jakiś sklep z dowcipami, kto to w ogóle wymyślił?

-Ale mamo zrozum, że my nie nadajemy się do czegoś takiego!

-Nie unoś na mnie głosu! - i było to oznaką, że lepiej się wycofać. Traciła z tym zdaniem cierpliwość i nie było wtedy ratunku.

>>>

-Po co my wstajemy tak wcześnie? - jęknął George, zakrywając twarz poduszką. Nigdy nie był typem porannego ptaszka, tym bardziej, gdy była mowa o godzinie przed szóstą. Też nie miałem chęci do wstawania, ta kołdra wydawała się być cieplejsza i wygodniejsza niż normalnie. Wiktoria zapewne okryłaby się kocem czy nawet tą kołdrą i tak poszła, może nawet na mistrzostwa. Dostałem chwilowej cukrzycy, bo przypomniałem ją sobie w takim stanie, ale szybko się ogarnąłem. Wyciągnąłem brata z łóżka siłą i po ubraniu się wspólnie wyszliśmy z pokoju. Po drodze na dół spotkaliśmy Rona i Harry'ego, którzy również najchętniej zostaliby pod kołdrą, a zanim doszliśmy do kuchni wyjąłem dłoń z kieszeni i wygładziłem ją. Wszyscy byliśmy już gotowi, gdy nagle odezwała się mama.

Bo warto /(Fred Weasley)/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz