Rozdział 74

866 59 71
                                    

Znowu nie spałam tej nocy, chyba tylko dlatego, żeby być czujną. Kufra praktycznie nie ruszałam, wyjęłam jedynie to wszystko, co przydało się na balu bożonarodzeniowym i prezenty ze świąt. Nie miałam zamiaru tutaj zostać. 

Cały dzień przesiedziałam w pokoju, nie do końca wiem kiedy minął ten czas. Czekałam na moment, w którym rodzice by zasnęli. Stało się to zadziwiająco szybko, o dwudziestej pierwszej mogłam wyjść na korytarz, choć i tak musiałam być cicho, mieli strasznie lekki sen. 

Zniosłam kufer na dół najciszej jak potrafiłam, Hariet sama za mną poszła, a jej klatka nadal była na dole. Dziesięć minut szukałam swoich trampek, cienka kurtka na wierzch, nie było ciepło, ale zimno też nie. Związałam włosy w szybką kitkę i wzięłam pieniądze z szafki rodziców. Nie rozumiem dlaczego leżały na widoku. Wyszłam z biura i prawie się przewróciłam, na korytarzu stał Darek. Miał dosyć... zmartwioną i poirytowaną minę.

-Chciałaś uciec? - spytał, a ja zganiłam go, żeby mówił ciszej. Przytaknęłam, rozejrzał się po całym dole. - Zabieram cię stąd - obwieścił poważnie. - Szybko zabieraj co ci jeszcze potrzebne i już nas tutaj nie ma. 

Tak też się stało, prawie. Babcia zeszła z góry. Popłakała się na widok mojego brata.

-Bardzo dobrze robisz - nie wiem do kogo to mówiła, ale uznajmy, że do nas obojga. - Uważajcie na siebie - starała się uspokoić, nie pokazywać jak bardzo jest słaba. 

-Co z tobą? Ciocia miała być po ciebie już tydzień temu - odezwał się szatyn. 

-Jutro rano będzie - odpowiedziała pewnie. - No, dobrze, idźcie już, nie ma co tracić czasu - serce mi się łamało na jej widok. Przytuliliśmy ją, jej ciepło potrafiło rozmrozić każde zlodowaciałe serce. Zamknęła za nami drzwi i machała nam. Szłam za bratem do furtki, w oknie zauważyłam Marthę. 

-Byłem już u rodziców Ady, powiedziałem im o miejscu, do którego się teraz udamy - rzekł, przenosząc na mnie wzrok. - Martha sobie poradzi - nie miałam pytań. Wyciągnął ramię w moją stronę, złapałam go i przenieśliśmy się. 

Pojawiliśmy się na jakiejś uliczce, typowo angielskiej, jeśli rozumiecie co mam na myśli. Rozejrzałam się, nikogo nie było oprócz ludzi w swoich mieszkaniach, bo staliśmy przed jakimiś kamienicami. Nie odezwałam się, Darek wyjął jakąś karteczkę. 

-Przeczytaj to parę razy i zapamiętaj.

'Kwatera główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie przy Grimmauld Place 12.'

Ponownie nie miałam pytań, gdyby chciał mi powiedzieć to by to zrobił. 

-Już - obwieściłam, a on spalił to z nieświadomym uśmiechem. Cały czas powtarzałam sobie w głowie ten zapisek, patrząc na jego poczynania. Nagle uniósł wzrok, więc też to zrobiłam. Tego budynku zdecydowanie tutaj chwilę temu nie było. 

Wszedł pierwszy, ja tuż za nim. Śmierdziało kurzem, stęchlizną i zaczęłam się zastanawiać gdzie on mnie do cholery zabrał. Ze ścian spoglądały na nas portrety, wszędzie były pajęczyny, tapeta się łuszczyła, ale podłoga miała ślady, czyli ktoś tu jednak był. Uśmiechnął się do mnie i ruszył przed siebie, na wprost były drzwi, które parę sekund później otworzył. Głosy ucichły i paręnaście par oczu na nas spojrzało. 

-Jesteście - spojrzałam na prawo. To była Pani Weasley. - Jak się czujesz? Jesteś głodna? 

-Dobrze i nie, dziękuję - nadal skanowałam tych wszystkich ludzi, nie znałam praktycznie nikogo oprócz profesora Lupina, pana Artura, Molly i...

Bo warto /(Fred Weasley)/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz