Perspektywa Wiktorii
-Co się tam dzieje?
-To Trelawney, znowu z pustą butelką sherry.
-Wygląda, jakby do reszty zwariowała.
-Czuję, że nie powinniśmy tutaj być - mruknęłam, podpierając się o Freda, by wyjrzeć na wydarzenie.
Nauczycielka wróżbiarstwa naprawdę wyglądała na roztrzęsioną i emocjonalnie postrzępioną. Obok niej na posadzce leżały dwa kufry, jeden do góry nogami, jakby ktoś to zepchnął ze schodów. Wpatrywała się w coś naprzeciwko niej z przerażeniem i przekręciłam głowę, aby spojrzeć na ten obiekt.
-Nie! - krzyknęła, a ja się przestraszyłam nagłym wybuchem i wtedy Fred objął mnie w pasie, cały czas przyglądając się sytuacji ze zmarszczonymi brwiami. - To niemożliwe! Nie zgadzam się!
-Nie zdawałaś sobie sprawy, że to nastąpi? - spytała tym irytującym głosem Umbridge, przykuwając na siebie z powrotem uwagę. - Wszyscy już wiemy, że nie potrafisz nawet przewidzieć jutrzejszej pogody, ale chyba mogłaś dojść do wniosku, że twoje żałosne wyczyny podczas zajęć oraz brak jakiejkolwiek poprawy doprowadzą cię do wyrzucenia z tej szkoły.
-Nie możesz mnie wyrzucić! - zawyła Trelawney, zalewając sobie twarz łzami. - Jestem tu od szesnastu lat! Hogwart to mój dom!
-To BYŁ twój dom - odpowiedziała jej ropucha z szyderczym uśmiechem. - Jednak już nim nie jest, bo minister magii godzinę temu podpisał twoje wypowiedzenie. A teraz zabieraj się z tej sali, wprawiasz nas wszystkich w zakłopotanie.
I rozległa się głęboka cisza, przerywana jedynie głębokim szlochem Trelawney opierającej się o jeden z bagaży. Nie miała zamiaru się ruszyć i było to po niej widać. Zrobiło mi się strasznie niezręcznie, patrząc na wypłakującą oczy osobę, której nawet nie wiedziałam jak pomóc, ale wtedy z kręgu widzów wyszła McGonagall. Podeszła prosto do kobiety na kufrze i podała jej chustkę do nosa, klepiąc ją dość mocno po plecach. Zaczęła jej coś mówić, ale bywałam przygłucha i zrozumiałam tylko ostatnie zdanie "Wcale nie opuścisz Hogwartu.".
-Czy aby na pewno, pani profesor? - odezwała się Umbridge, robiąc parę kroków w przód. - Z czyjego upoważnienia pozwala sobie pani na takie stwierdzenie?
-Z mojego - rozległ się niski głos od strony wejścia. Oho, idzie szefu.
-Wika - zaczepił mnie ktoś, chwytając mnie za ramię. Odwróciłam się, Zachary wziął się znikąd i tak samo chciał się ulotnić. - Chodź ze mną.
-O co chodzi? - zapytałam, wypuszczając się z uścisku rudzielca.
-Zaraz ci powiem, ale ulotnijmy się stąd, bo mnie jeszcze zobaczy.
-Kto cię zobaczy? - zdziwiłam się, jednak nie dostałam odpowiedzi. Złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę lochów, a ja jeszcze obejrzałam się za Fredem, machnięciem ręki mu przekazując, żeby się nie przejmował.
-Nie chciałem, żeby Dominic mnie zobaczył - odparł, gdy znaleźliśmy się parę schodów niżej. Ponownie odezwał się dopiero przy wejściu do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzie wypowiedział hasło i wprowadził nas do środka. Malfoy ze swoją bandą siedzieli na kanapach z jakimiś zeszytami w dłoniach i posłał mi tylko przelotne spojrzenie, uśmiechając się na ten swój sposób.
Zachary doprowadził mnie do swojego dormitorium i myślałam, że będziemy tam sami, jednak po wejściu zauważyłam na jednym z łóżek jego kolegę.
-Znasz już Louisa, prawda? Pewnie, że znasz, głupio pytam - rzekł, puszczając moją rękę i zostawiając mnie przy drzwiach. Czarnowłosy z łóżka pomachał mi lekko z uśmieszkiem, więc mu odmachałam, spoglądając znowu na Fauxa.
CZYTASZ
Bo warto /(Fred Weasley)/
Teen FictionTo solowa piosenka i jest jedynie dla odważnych. ☆☆☆ Każdy popełnia błędy, tym bardziej dojrzewający nastolatkowie, którzy próbują zrozumieć oraz udowodnić samym sobie, że cokolwiek ma sens. Choćby i nie chcieli, te błędy wpływają na ich życie oraz...