Mijały tygodnie, a ja w końcu zaczynałem przystosowywać się do życia, które poniekąd odzyskałem. Będąc w siedzibie Hydry miałem wrażenie, że moje życie dobiegło końca. Często myślałem o śmierci, o tym co do tej pory przeżyłem. Nie było tego zbyt dużo. Pomimo dobrego kontaktu z rodziną, wyprowadziłem się, polubiłem życie na własną rękę. Następnie zamieszkałem ze Stevem, którego traktowałem jak brata, którego nigdy nie miałem. Myślałem o kobietach z którymi byłem i o tym, że pomimo, iż było ich kilka w moim życiu to tak naprawdę nigdy się nie zakochałem.
Gdy zobaczyłem blondyna pierwsze co zrobiłem to odetchnąłem z ulgą. Następnie zdziwiłem się jego wyglądem, aż w końcu wkurzyłem się, że narażał swoje życie dla mnie. Jednak jak mogłem się dziwić? Ja zrobiłbym to samo dla niego. "Nowy" Steve nie potrzebował już mojej obrony przed rówieśnikami, sam dawał sobie świetnie radę. Sceptycznie podchodziłem do całej tej sprawy z eksperymentem, ale swoją drogą kto zasługiwał na to wszystko bardziej niż Steve? Najbardziej szanowałem go za tę jego odwagę i upór w dążeniu do swojego. Nigdy mu tego nie powiedziałem, ale byłem z niego dumny. W końcu przestałem być starszym bratem, a czułem się jak ten młodszy.
Wracałem właśnie do domu po kolejnym spotkaniu z Madeline. Naszą tradycją stało się chodzenie do Bloody Rose, tańczenie i spacerowanie do późna. Pierwszy raz spotkałem kogoś z kim mogłem podzielić się wszystkimi moimi myślami. Gdy tylko weszła tamtej nocy do baru, od razu ją zauważyłem. Miałem szczęście, że przyjaźniła się z Stevem i że sama zaproponowała spotkanie.
Była wspaniała pod każdym względem. Piękna, inteligentna, zadziorna. Miała rękę do ludzi, wszyscy wokoło ją uwielbiali. Wytwarzała wokół siebie aurę spokoju i wytchnienia. I tego właśnie było mi trzeba. Stała się dla mnie lekiem na całe zło, dzięki niej odnajdywałem spokój.
Otworzyłem drzwi do mieszkania, które wynajmowałem ze Stevem i wszedłem do środka. Odwiesiłem kurtkę na wieszak i zdjąłem buty. Ruszyłem do kuchni napić się wody, ale przystanąłem widząc blondyna siedzącego przy stole.
-Oh, co tak wcześnie dzisiaj - powiedział z przekąsem. Zerknąłem na zegar wiszący na ścianie za mną i skrzywiłem się, rzeczywiście było trochę późno.
-Madeline ma jutro dużo pracy - odpowiedziałem i wszedłem do kuchni. Steve ruszył za mną, najwidoczniej nie chcąc dać mi spokoju.
-Jest dwunasta, wcześniej przymykałem na to oko - zaczął blondyn. -Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
Spokojnie nalałem sobie wody do szklanki i oparłem się o blat kuchenny. Upiłem łyk i spojrzałem na niego marszcząc brwi.
-Steve, nie rozumiem o co Ci chodzi - powiedziałem zdziwiony. -Spotykamy się już od kilku tygodni, przecież to żadna niespodzianka.
-Jesteś żołnierzem i wiele dni byłeś na froncie, a potem przetrzymywany przez Hydrę, wiem, że Ci ciężko, ale nie chcę abyś odreagowywał to na agentce Carter. Odpuść jeśli nie masz wobec niej poważnych zamiarów - odpowiedział.
Przekrzywiłem głowę i parsknąłem śmiechem. Odstawiłem pusty już kubek do zlewu i ruszyłem w stronę blondyna. Objąłem go ramieniem i zaprowadziłem do stołu, przy którym wcześniej siedział. Usiedliśmy obok siebie.
-Rozumiem, że się martwisz - zacząłem spokojnie. -Ale nie masz o co. Uwielbiam Madeline i traktuję ją bardzo poważnie - powiedziałem.
Steve pokiwał niepewnie głową, jakby nadal się nad czymś zastanawiał.
-Jak bardzo poważnie? - zapytał mrużąc oczy na co znowu wybuchnąłem śmiechem.
-Czy przez całe życie widziałeś żebym się z kimś spotykał? - zapytałem.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...